|
/21.12.2001/ "Wigilia z duchami"Jolanta Grzelak-HodorWigilia z duchamiW średniowiecznym zamku w Korzkwi nikt nigdy nie widział Białej Damy. Ale od paru miesięcy można tu spotkać piękną Helenę. Tylko w dzień, bowiem noce, jak przystało na piętnastomiesięczną panienkę, Helenka spędza w łóżeczku, przytulona do pluszowego misia. - To nie duchy, to wiatr hula po rusztowaniach - uspokaja Anna Donimirska widząc niepokój w oczach gościa. W średniowiecznym zamku w Korzkwi nocą trudno zidentyfikować wszystkie dźwięki. Za to w dzień usłyszeć tu można śmiech dzieci i odgłosy wielkiego remontu. W święta, po raz pierwszy od ponad 150 lat z zamku popłyną w korzkiewską dolinę słowa kolędy. Po raz pierwszy rozbłysną lampki na choince, a wiekowe mury znów poczują zapach wigilijnego karpia. Tylko Mikołaj może mieć kłopot z dostarczeniem prezentów. Choć zamek średniowieczny, brakuje mu porządnego komina. Zamiast kominka w dziecięcej sypialni ogrzewanie podłogowe.
To będą pierwsze święta rodziny Donimirskich w korzkiewskim zamku. Po blisko czterech latach odbudowy średniowiecznej ruiny udało im się w końcu zamieszkać w zabytkowych murach. Po wiekach zapomnienia w zamku znów tętni prawdziwe życie. Ożywianie bajkowej ruiny- W poszukiwaniu ciekawego zabytku zwiedziłem wszystkie miejscowości w promieniu kilkunastu kilometrów od Krakowa. Nic jednak nie wzbudziło mojego zachwytu. Aż tu któregoś dnia dotarłem, za namową przyjaciela, do Korzkwi. Od razu postanowiłem, że kiedyś tu będzie nasz dom. To miejsce mnie urzekło - opowiada Jerzy Donimirski.
Zamek w Korzkwi powstał w połowie XIV wieku. Początkowo była to tylko jedna z licznych na szlaku Orlich Gniazd obronnych warowni. Jednak kolejni właściciele korzkiewskiego majątku stopniowo go rozbudowali. W okresie renesansu, w rękach rodźmy Ługowskich, zamek w Korzkwi był jedną z najświetniejszych podkrakowskich rezydencji szlacheckich. Jego upadek można datować na połowę XIX wieku, kiedy to wyprowadziła się z mego ówczesna właścicielka Eleonora Wodzicka.
Z początkiem minionego wieku zamek stał się ruiną, stopniowo wycięto w pień również otaczający go park. Po II wojnie światowej teren wraz z ruiną przejął za długi skarb państwa Później kilka razy próbowano coś tu zrobić. W latach 60 powstał nawet projekt odbudowy zamku i przekształcenia go w hotel, pod zamkowym wzgórzem powstała harcerska baza. Jednak nie zrealizowano planów. Na początku lat 90. zamek, z zamiarem zainwestowania w niego dużych pieniędzy, kupiła Magdalena Piasecka Ludwin. Jerzy Dommirski zainteresował się nim rok później.
- Pertraktacje w sprawie zakupu zamku trwały blisko cztery lata. Może dobrze, że tak długo, bowiem mniej więcej tyle czasu negocjowałem także z żona - wyznaje Jerzy Donimirski. Rodzinne gniazdoAnna nie kryje, iż początkowo nie podzielała wiary i optymizmu męża. Jako absolwentka handlu zagranicznego, znawczyni rynku nieruchomości, patrzy na nie mniej wizjonersko, ocenia bardziej praktycznie.
- Chyba tylko architekt mógł sobie wyobrazić, że kiedyś ta ruina będzie się nadawała do zamieszkania – tłumaczy.
O swojej żonie, wychowanej w sopockim M-3, Jerzy mówi z uśmiechem „typowy mieszczuch”. Anna jednak protestuje. Nie miała nic przeciwko przeprowadzce na wieś, ale może nieco bliżej wielkiej aglomeracji i z pewnością nie do domu, gdzie teoretycznie należało obawiać się chłodu, pękających murów, nie wspominając o podziemnych lochach. A za zainwestowane dotąd w Korzkwi pieniądze mogliby postawić cztery luksusowe wille.
Teraz Anna nie wróciłaby już do miasta. Kiedy wstają, w domu panuje lekki chłód, ich ponadstumetrowe mieszkanie położone jest na siedmiu kondygnacjach, a dla bezpieczeństwa dzieci strome schody przegradza kilka solidnych barierek Ale właśnie tu jest ich rodzinne gniazdo. I jest to tez rodzinne gniazdo Jerzego Donimirskiego. Kiedy pierwszy raz zobaczył korzkiewski zamek, nie wiedział, iż był on niegdyś siedzibą jego przodków.
- Kiedy w pobliskim kościele odkryłem płytę nagrobną Eleonory Wodzickiej, doznałem szoku. W moim domu wspominano czasem dawne majątki, ale nikt nie wymieniał Korzkwi.
Z Wodzickich pochodzi matka Jerzego Donimirskiego. Eleonora Wodzicka była jego prapraciotką. Ojciec należał do rodu bardziej związanego z Wielkopolską i Pomorzem. Anna Donimirska pochodzi z Sopotu, jej rodowe nazwisko brzmi Tarnowska. Teraz cała ich najbliższa rodzina. 30 osób, spotka się przy świątecznym stole w Korzkwi. W kręgu tajemnicNa wigilijnym stole zgodnie ze staropolską tradycją nie zabraknie nakrycia dla niespodziewanego gościa. Anna i Jerzy przez kilka miesięcy życia na zamku przywykli już do nieoczekiwanych wizyt.
- Kiedyś siedzieliśmy przy obiedzie, a tu wchodzi wycieczka. Ci turyści byli równie zaskoczeni jak my. Nie spodziewali się zastać gospodarzy. A że nieustannie po zamku kręcą się budowlańcy, wszystko stoi otworem - opowiada Anna.
Gospodarze mają jednak nadzieję, że w święta nie zechce ich odwiedzić żaden z korzkiewskich duchów. Na nich nie zrobiłoby to wrażenia, lecz goście mogliby poczuć się nieswojo. Podczas jednego z letnich przyjęć do sali, gdzie się odbywało, wpadł zabłąkany nietoperz. Niektórym z biesiadników trudno było ukryć panikę. Pewnej samotnie spędzanej na zamku nocy, gospodarz sam poczuł dreszcze, gdy usłyszał nieziemskie pohukiwanie.
- To były tylko sowy. Radiesteta uspokoił mnie, że duchy dwóch rycerzy pogrzebanych pod basztą nie mają złych zamiarów. Śpią spokojnie i nie zamierzają nas nawiedzać - żartuje Jerzy.
Zadaniem radiestety nie było jednak tropienie zamkowych duchów, lecz poszukiwanie legendarnego podziemnego korytarza. ponoć łączącego kiedyś zamek z oddalonym o ok. 200 metrów kościołem. Zagadką pozostaje też, skąd zamkowi brali wodę, bowiem jedyna istniejąca tu studnia położona jest za murami, które kiedyś ogradzały zabudowania. Albo ogrodzenie było kiedyś dalej, albo było jeszcze jedno źródło wody.
- Tę starą studnię przebadamy już m wiosnę. Na razie na jej dnie zalega sterta śmieci - informuje Jerzy Donimirski.
Być może również wśród tych śmieci gospodarze dokonają jakiegoś odkrycia. Korzkiew to dla nich pasmo nieustannych niespodzianek. Niedawno np. od jednego z najstarszych sąsiadów dowiedzieli się, że w parku było jeszcze w latach 30 minionego stulecia cmentarzysko zamkowych psów. Pod zamkowym dziedzińcem, w trakcie pogłębiania piwnic, znaleziono stary ceramiczny kafel - coś na kształt tortowej formy. Na jednej stronie widnieje wizerunek orła, na drugiej jeleń skaczący. Herb rodu Donimirskich to Brochwicz - biały jeleń z trzema gwiazdami. Od mieszkańca Korzkwi dostali dawne zamkowe wrota z kutego metalu. Przez dziesiątki lat służyły jako wzmocnienie fundamentów wiejskiego domu.
- Niespodzianką było też odkrycie na wieży kościoła 24 otworów strzelniczych. Murowany kościół powstał później niż zamek - w XVII wieku. Do czasu tego odkrycia nikt me przypuszczał, iż świątynia mogła spełniać inną niż wyłącznie religijną rolę - opowiada Jerzy.
Tak czy inaczej, dla najmłodszych z rodu Donimirskich i Tarnowskich. którzy spędzą w Korzkwi Boże Narodzenie, największym odkryciem byłyby skrzaty. Na co dzień nie ma szans, by je zobaczyć. Od rana do nocy straszą je ekipy remontowe. Z widokiem na zamekJerzy Donimirski konsekwentnie realizuje swój plan ożywienia zamku. Nigdy nie zamierzał ograniczać się do zamieszkania w odrestaurowanej baszcie. Kiedyś zresztą będą musieli się stąd wyprowadzić, choćby dlatego że na stare lata nikt nie podoła wędrówkom po siedmiopiętrowym mieszkaniu
- Poza tym. naszym sąsiadom zazdroszczę, że mają z domu widok na średniowieczny zamek. Kiedyś też chciałbym mieć taką panoramę za oknem - śmieje się Jerzy Donimirski.
Jeśli wszystko dobrze pójdzie, wkrótce powstanie w korzkiewskim zamku oryginalne muzeum, hotel, restauracja, letnia scena teatralna, będą organizowane bale, plenerowe biesiady i konferencje.
- My jedynie przygotowujemy to miejsce, a nasi goście będą decydować, jak je najlepiej wykorzystać - wyjaśnia gospodarz.
Jerzy Donimirski jest architektem, lecz sam nie podołałby wyzwaniu. Pomagają mu wybitni krakowscy konserwatorzy zabytków i krajobrazu. Bez tak znamienitego zaplecza, czyli w innym niż Kraków mieście, chyba nie podjąłby się odbudowy kompletnie zrujnowanego, średniowiecznego zamku i jego otoczenia.
Anna wspiera męża całym sercem. Ich dzieci teraz najbardziej cieszy, że mogą na sankach zjeżdżać z góry na dół wprost spod domu. Bowiem kiedy Stefan i Władysław, uczniowie II i I klasy korzkiewskiej szkoły podstawowej żegnają się po lekcjach z kolegami nie mówią „idziemy do zamku”. „Natychmiast proszę wrócić do domu” woła też mama do czteroletniego Janka, kiedy chłopiec wybiega na śnieg bez kurtki. Dla maleńkiej Helenki największą atrakcją w tym nietypowym mieszkaniu są schody. Gdy ktoś nie zamknie barierki, można sobie z nich zrobić wspaniałą zjeżdżalnię. Państwo Donimirski mają tylko nadzieję, ze kuzyni ich pociech nie podchwycą tego pomysłu na dodatkowe wykorzystanie schodów goszcząc w Korzkwi przez święta.
- Najważniejsze, że będziemy wszyscy razem, że w tak licznym gronie podzielimy się opłatkiem, zaśpiewamy kolędy. Ale do tego, by spotykać się z bliskimi nie jest potrzebny zamek. Z taką samą radością oczekiwalibyśmy świąt mieszkając w ciasnej kawalerce... Jolanta Grzelak-Hodor
„Gazeta Krakowska” – „Magazyn Piątek”, 21.12.2001
|
|