SPIS TREŚCI Galeria portretów 2 Antenaci 7 Kariery duchowne 12 Kłopoty posiadającego 19 Z rąk do rąk 24 Wróżki 30 Ługowscy (1572-1652) 35 Białe plamy 43 Dzieje domowe 50 Krajobraz ruin - odbudowa! 57 Zestawienie chronologiczne dawnych właścicieli Korzkwi 64 Przypisy 65
Galeria portretówPisarze swoje książki poprzedzają wstępem albo dedykacją, czasem umieszczają stosowne motto, które by nadawało ton utworowi. Cyprian Norwid podpisał oto takie słowa: Ile tu patosu! Chciałoby się Poetę naśladować i poważać odbudowę zamku w Korzkwi, liczyć, ile w tym optymizmu, zrachować entuzjazm! Dokonuje się swoistego wskrzeszenia pomnika przeszłości. W okolicy znamy wypadki zaginięcia bez śladu starego kościoła w Sułoszowej czy najdawniejszego zamku. Wszystko przemija, nawet architektura kamienna, tymczasem odnawiają się nadspodziewanie ruiny na korzkiewskiej górze! Odnaleźliśmy słowa harmonizujące z poważaniem Norwida, czytamy mianowicie jedno z "Dziesięciorga Przykazań" Erazma Majewskiego: "Nie zabijaj zabytków przeszłości przedhistorycznej. Miej dla nich takie uszanowanie, jak dla żyjącej istoty, albowiem zabytek przeszłości przedhistorycznej, który przetrwał liczne wieki nie naruszony, jest żyjącym jeszcze świadectwem odległej przeszłości, i świadek ten powinien być przed śmiercią, którą mu zgotuje rozkopanie, tak starannie zbadany, aby opowiedział, ile można najwięcej, o tej przeszłości". Przypomina to książkę pt. Kamienie wołać będą, którą Hanna Malewska poświęciła budowie katedry w średniowieczu (1946). Swoiste wołanie słychać także nad Prądnikiem, od Ojcowa, Białego Kościoła czy Sułoszowej. Archeolog usłyszał z tych opowiadań, "ile można najwięcej o przeszłości". Słowa Majewskiego przytaczamy za wydawnictwem pt. Natura i kultura w krajobrazie Jury - jego kolejne tomy wydrukowano bardzo starannie w latach od 1993 do 1998. Tam odsyłamy zainteresowanych, aby czytali z uszanowaniem Majewskiego i Norwida, który przecież odwiedzał Wężyków w Minodze: "Przez Prądnik i Tyniec zmierzali do Krakowa" - pisała Hanna Malewska2. Rozmyślnie przytaczamy słowa powieściopisarki, na równi z uczoną literaturą, zwłaszcza historyczną! Długosz opisuje krainę, o której mowa, z upodobaniem i miłością, bo ją znał i przemierzał wszerz i wzdłuż. Był urzędnikiem biskupim i historykiem, a także bacznym obserwatorem. Uczona mowa zwie to najchętniej "autopsją". My pójdziemy tą drogą. Nazwę miejscową Korzkiew etymologia tłumaczy: duża drewniana łyżka, warząchew3. Archeologia powie to samo własnym językiem, a mianowicie: "Najbardziej preferowane pod zabudowę były tzw. ostrogi meandrowe powstałe w wyniku działalności fluwialno-denudacyjnej. Występowanie takiej naturalnej formy w obrębie włości ziemskiej stwarzało niezwykle sprzyjające warunki do wzniesienia obronnej siedziby. Cypel opływany z dwóch albo nawet trzech stron przez ciek wodny wystarczyło przeciąć poprzecznym rowem w miejscu zwanym szyją meandru, jeżeli nie uczyniły tego już same procesy denudacyjne powodujące właśnie obniżenie tej części"4. To
wszystko znamy z autopsji, bo tak akuratnie pojawia się Korzkiew - a nazwa ta dotyczy zamkowej góry! - gdy zbliżamy się tu nie doliną rzeczki, lecz drogą polną, rzadziej uczęszczaną,
z góry. Narzuca się tu podobieństwo wzniesienia do łyżki z drewna: z trzech stron opływa je strumień, ono wznosi się, jak okrągłość albo wypukłość łyżki, poza swoistą przełęczą,
która ze swej strony może przypominać owej łyżki rączkę. Dla Długosza nazwa Korzkiew była zrozumiała, jak Prądnik i Wisła5.
Długosz o dopływach Wisły pisze tak dokładnie, jakby myślał o naszej potrzebie: Wróćmy wszakże do Długosza. Kto w opisie Prądnika doda dwa jego dopływy, a mianowicie Korzkiew i Garlicę, pozyska "chorografię" terenów, o które nam idzie. Rozróżniamy tu krajobraz naturalny: Prądnik i jego dolinę wśród wzgórz, a także nazwania rzek i miejscowości, jako dzieło ludzkie - kulturę. Długosz oglądał uważnie Prądnik od Sułoszowej aż poza Kraków. Uderzało go może podobieństwo źródeł Prądnika do źródeł informacji. Rzeka przypomina nasze zainteresowania przeszłością, zwłaszcza gdy płynie wśród odwiecznych wzgórz - uczy nas, aby temat ująć od początku do końca. Rzeki przyciągały ludność i sprzyjały zasiedleniu. Pisał o tym obrazowo Karol Potkański: "Gdybym chciał przedstawić te stosunki obrazowo - tobym powiedział, że cała ta przestrzeń jest zabarwiona jednym jakimś kolorem, dajmy na to czerwonym. Ale międzyrzecza są bledsze, rzeki zaś płyną wśród obwódki czerwieńszej, która im dalej od brzegu, tym się więcej roztapia i zlewa się z owym bledszym tonem... W osadnictwie pierwotnym międzyrzecza zostaną białe, puste, a nad rzekami jedynie będzie się ciągnął blady pasek zaludnienia"7. Tak akuratnie myślimy też o wspomnianych rzeczkach i strumieniach. One wskazują kierunek osadnictwa wnikającego w kraj od pradawna. Nas interesują czasy późniejsze, kiedy nastąpiła pewna stabilizacja. Wzdłuż doliny Prądnika mamy do czynienia z wielką rozmaitością: patrząc od Krakowa, najbliższe wsie znalazły się w posiadaniu Kościoła (Prądnik Biały i Czerwony, Zielonki), dalej widzimy dawne posiadłości rycerskie (mianowicie Korzkiew), ogromne królewszczyzny, które przeszły w ręce możnowładców (Ojców i Pieskowa Skała), najdalej osiedli włodycy: Przeginiowie8. Prawdziwa to mozaika, w której uwagę skupimy na Korzkwi, głównie na fundatorach i posiadaczach tamtejszego zamku. Zalegała tu kiedyś ogromna puszcza. "Było podanie w XVI wieku, że zaraz za Krakowem, koło Modlnicy, zaczynał się las, i że ludność tego grodu (mianowicie Krakowa) odprowadzała świętego Wojciecha zdążającego do Prus, aż do tego miejsca, gdzie się już (las) poczynał. Niezawodnie podanie to jest stare i prawdziwe"9. Z melancholią myślimy, że z czasem ubywało pozostałości puszczy w okolicy. Jeszcze w latach 1400 i 1401 biskup Piotr ufundował dwie wsie in magna myrica10 nad Prądnikiem. O puszczy już nie słyszymy. Może w związku z puszczą pozostaje wezwanie świętego Jana Chrzciciela w kościele parafialnym? Ukrywa się tu bez wątpienia kilka przyczyn: ufundował ten kościół Jan (Chrzciciel) Syrokomla, ustawił go nad strumieniem - Ewangelia wspomina Jordan, a Jan był "Głosem wołającego na puszczy"11. Tak Ewangelię tłumaczono w XVI wieku. Znakiem ingerencji człowieka - pomnikiem kultury - stawały się drogi. Za czasów, o których mówiliśmy, wiedziano, że tędy się dojdzie do Gniezna. W średniowieczu już istniało cło w Brzozówce na drodze do Wielkopolski. Brzozówka zaś należała do parafii korzkiewskiej. Czy to znaczy, że przechodził tędy święty Wojciech? O drogach mówimy śmiało, że należą do pomników kultury. Zabytkiem w toponomastyce są takie nazwy miejscowe, jak Wielkie Drogi, pola we wsiach określano, jako że leżą "przy Gościńcu". Średniowieczna karczma Chochoł orientuje, którędy prowadziła droga. W rozdziale następnym opowiemy, jak późniejszy biskup Jakub z Korzkwi modlił się w Białym Kościele, prosząc o spełnienie snów o nauce. Skądże by na wsi się dowiedział o nauce, gdyby nie przechodnie? Biały Kościół ustawiono przy Wielkiej Drodze, podczas gdy Korzkiew oddalona była, na swoistym uboczu. Rzeczywiście zamek w Korzkwi zbudowano na bezdrożu, przy ścieżce w stronę Smardzowic. Inne zamki stoją właśnie nad Prądnikiem i za tym przemawiało wiele przyczyn, a między innymi potrzeba strzeżenia drogi, która wiodła do stolicy. Słychać o Krzysztofie Szafrańcu z Pieskowej Skały, że rozbojami się trudnił, a lud o nim śpiewał za czasów Bielskiego. Słychać o budowie zamków, ich rozbudowie, czasem o przenoszeniu na przykład z Białego Kościoła na Korzkiew upadku... Zamierzamy zatem opowiedzieć o Korzkwi, jej losach aż po dziś dzień, a przede wszystkim o jej właścicielach w ciągu sześciuset lat. Umyślnie na wstępie przytoczyliśmy piąte z "Przykazań" Erazma Majewskiego, który pisał o zabytkach i ich śmierci w następstwie wykopalisk archeologicznych. Obecnie zamek w Korzkwi przedstawia się jako ruina, tyle że nie beznadziejna. Przeciwnie! Wysiłkiem - energią Ludzi Dobrej Woli - na naszych oczach odradza się, rękojmię powodzenia mamy w rękach! Odbudowa zamku przywróci mu rumieńce życia. Wyobraźnia widzi tu wieżę Syrokomlów, obronną rezydencję Zborowskich i renesansowy zamek, a w jego głębi komnatę portretową. Myśl o tej sali - bo była niewątpliwie na Korzkwi, jak i we wszystkich zamkach! - podsunął Jan Kochanowski (Wróżki). Przytaczamy jego słowa: W Poznaniu jest sala wielka, biskupia, tam niźli ją był nieboszczyk biskup Czarnkowski odnowił, byli namalowani rzędem wszyscy królowie polszczy, jakoż podobno jeszcze i dziś są. Owa po królu Zygmuncie nie zostało już miejsca inszym królom, jeno jednemu. Tam, kiedy przyszło malować dzisiejszego też Pana na tym miejscu, które - jakom powiedział - już ostatnie jedno było zostało, przypatrując się, naleziono nad nim pismo na wapnie żelazem abo nożem wykreślone temi słowy: Hic regnum mutabitur. Tego nie wiedzieć, kto pisał i jako tam dolazł, bo pod samym stropem"12. Myśl o takiej galerii na Korzkwi będzie nam towarzyszyć. Odgadujemy, że do zamku życie wnosili mieszkańcy, mianowicie jego panowie, których portrety wisiały na ścianie. Toteż trzeba by taką utraconą galerię portretów odtworzyć, aby przywracała rumieńce życia. Jeśli słusznie dziwowały słowa Norwida, które napisał o poważaniu dla Mogiły Wandy, chcemy teraz obudzić uczucia szczerego podziwu dla tych wszystkich osób, które nasz zamek ufundowały, budowały, na koniec odbudowują go dzisiaj. Artysta byłby namalował obraz, archeologowie rysują rekonstrukcje zamku na Korzkwi, pisarze kusili się nieraz o stworzenie literackiego portretu osobliwych postaci. Jeśli o portrecie zamku nie ma mowy, próbujemy mówić o jego mieszkańcach i nie tracić okazji mówienia pośrednio też o Korzkwi. Projektowana galeria będzie miała braki - tak bywało także w komnatach zamkowych. Autentyki mieszały się tu z kopiami, prawda z domysłem. Choć nie wykluczamy domysłów, obiecujemy, że w galerii portretów, o których opowie nasza książka, więcej będzie prawdy niż domysłów i wyobraźni.
Scena batalistyczna - drzeworyt z Kroniki Bielskiego z 1564 rokuAntenaciGenealogię rodziny Korzekwickich, od ich protoplasty Jana z Syrokomli poczynając, ułożono sto lat temu13. Wydatnie to pomaga w obecnym opowiadaniu, jednakże postępy nauki pozwalają niejedno poprawić albo też uzupełnić. Odszukajmy wieś Syrokomlę nad Wisłą, naprzeciwko Puław i Kazimierza. Czytamy: "Miasto Janowiec powstało na gruncie dawnej wsi parafialnej Syrokomla sięgającej swymi początkami w głąb XIII, a może nawet i XII wieku. W roku 1325 parafia Syrokomla była opustoszała i nie płaciła świętopietrza, ale już w 1346 pojawia się znowu w rejestrze czynnych kościołów. W latach 1389-1409 występuje Ceslaus rector ecclesiae, a w 1422 Mikołaj Zaklika dziedzic wsi... Długosz informuje, że we wsi stał murowany kościół św. Małgorzaty, ufundowany przez biskupa krakowskiego Bodzantę, a ona sama obejmowała 7 łanów kmiecych, rolę i łąki plebana. Dziedzicem osady był Mikołaj Janowski herbu Syrokomla"14. Mamy tu wiele informacji, które należą do tematu. Wspólna nazwa, którą nosi wieś i herb, każą myśleć o gnieździe rodu Syrokomlów. Akcentujemy różnicę między rodem a rodzinami, które wyrastają, jakby gałęzie z pnia drzewa. Do tego porównania nawiązuje genealogia. Bartosz Paprocki rozróżnia rody według herbów albo klejnotów, a rodziny nazywa domami. Na przykład ród Syrokomlów dał początek starożytnym domom Grocholskich i Chybickich. Uświadamia to rolę, jaką siedziba, dom albo zamek odgrywały w ich uformowaniu. Obserwujemy, że maleje znaczenie rodu, choć czasem wzrasta ono, na przykład w czasie wojny. Słychać o chorągwi rodowej pod Grunwaldem. Oznacza to, że zgromadzili się tu pod komendą Zakliki z Korzkwi, który był głową rodu, wszyscy rycerze z rodu Syrokomlów. Innym razem, w roku 1413, ów Zaklika poświadczał, że Wyszek z Obrazowa należy do jego współrodowców. Ale jednocześnie wzrastało już znaczenie rodziny, jej domu (albo zamku) i posiadłości. I rzeczywiście - Jana z Korzkwi nazwiemy założycielem rodziny Korzekwickich o wiele wcześniej, aniżeli powstanie to nazwisko. Częstotliwość występowania imienia Jan u panów na Korzkwi każe myśleć o patronie rodziny. Jej gniazdo, wieś Syrokomla, będzie nazwane Janowicami, czyli wsią potomków Jana. Z czasem nazwą się oni Janowskimi. W dziejach Korzkwi będzie wracać imię Jan, a dostanie się ono między innymi kościołowi parafialnemu. Pierwsze wiadomości z Syrokomli sięgają czasów ostatnich Piastów. Opustoszała wieś obudziła się niejako za panowania Kazimierza Wielkiego. Dziedzicem był interesujący nas Jan, a jego karierę życiową wiążemy właśnie z królem. Akuratnie król Kazimierz urządzał swoją monarchię. W następstwie Kraków, jako stolica, nabywał ogromnego znaczenia. Zatem ambitni ludzie z dalszych stron, starali się zbliżyć do Krakowa, nabywali tutaj albo w okolicy jakąś posiadłość i, jak zobaczymy, osiadali tu chętnie. Domyślamy się tylko, że Jan wdrażał się w praktykę sądów ówczesnych, od funkcji podsędka począwszy - zachowała się jego pieczęć przy dokumencie z 1354 r. Z czasem awansował na sędziego (1358), którą to godność zachował aż do śmierci w roku 136115. Nie będziemy tego stanowiska lekceważyć, jako że w monarchii Kazimierza Wielkiego sądownictwo grało znaczną rolę, dość uświadomić sobie, że powoływano tylko jednego sędziego na całą Małopolskę. W następstwie Jan stał blisko króla, jak o tym przekonują dokumenty, w jego bezpośrednim otoczeniu, wśród innych urzędników i prawników. Od sędziego król oczekiwał nieposzlakowanej uczciwości i wierności. W parze z tym, oczywiście, szło wykształcenie. Na myśl przychodzą słynne statuty królewskie, wówczas obowiązujące. Król od swoich ludzi wiele wymagał, ale też im płacił. Odpowiadało to jego polityce personalnej: oddalał osoby, które nie nadążały za jego planami, sprzyjał innym, a mianowicie ludziom nowym i przedstawicielom nie znanych rodzin. Odgadujemy, że kariera Jana z Syrokomli wiązała się ze znacznymi dochodami. Korzystając ze sposobności, których nastręczała praca w sądzie, nabywał coraz to nowe wsie lub ich części. W rezultacie Jan dorobił się kilku posiadłości, znamy go jako właściciela Syrokomli, Rudna koło Wawrzeńczyc, a w okolicy nas interesującej Białego Kościoła, Grębynic i części Giebułtowa, którą to część oddał braciom Jackowi i Sieciejowi z Przybysławic, aby nabyć Korzkiew (1352)16. Zmierzając do celu, którym jest omówienie początku budowy zamku na Korzkwi, trzeba zacząć od Białego Kościoła. Miejscowość ta leży w pobliżu, tyle że nad rzeczką Kluczwodą, dopływem Rudawy: Na południowy zachód od wsi, po lewej stronie Kluczwody, na wapiennej skale, zwanej Zamkową Skałą, są widoczne relikty murów z łamanego kamienia wapiennego, tworzące rodzaj klamry o wymiarach 20x15 m"17. Pozostawimy tu już opisywanie dawnego zamku, zwłaszcza że popadł od razu w ruinę. Nas on interesuje tylko jako ogniwo w łańcuchu naszych inwestygacji. Czytamy: "Jeśli przyszłe studia historyków potwierdzą dotychczasową tezę, że zamek - o którym mowa - był usytuowany w średniowieczu w granicach Białego Kościoła, ewentualnego fundatora obronnej rezydencji powinniśmy szukać w kręgu dziedziców wsi i klucza okolicznych włości. Byli nimi możnowładcy pieczętujący się herbem Syrokomla. Być może inicjatywę wzniesienia bezpiecznej siedziby rodowej podjął Jan Syrokomla, podsędek i sędzia". W portrecie naszego Patriarchy przybywa rys interesujący. Był architektem, a przynajmniej inicjatorem i fundatorem obronnego zamku na Korzkwi. Czytamy dalej u Kołodziejskiego: "Wśród 83 obiektów omawianych w niniejszym studium jedynie inicjatywę wzniesienia zamku Melsztyn i Korzkiew możemy z całą pewnością przypisać konkretnej osobie". Zapamiętamy Melsztyn, obecnie puszczamy wodze wyobraźni. Korzkiew ma swoją prehistorię. Jan, o którym mowa, protoplasta rodziny Korzekwickich, oglądał okolicę, myśląc o przyszłej, obronnej rezydencji. Mówiliśmy już o miejscach uformowanych przez naturę, tak aby służyły fortyfikacji. Jan oczywiście widywał u sąsiadów "ostrogę meandrową", która najlepiej odpowiadała potrzebie. Nastąpiło porozumienie, kupno-sprzedaż, o czym informuje dokument z 1352 roku18. Czytamy: "Jan Syrokomla zakupił wzgórze Korzkiew i można przypuścić, że niezwłocznie rozpoczął budowę zamku". Plan ogólny był od dawna gotowy: na surowym - jak powiadają - korzeniu miała stanąć obronna siedziba rodu, więc i centrum ideowe posiadłości. Jan upatrzył odosobnione miejsce na zamek i - za strumieniem - obronne miejsce na kościół. Ówcześnie wyraźniej odgadywało się powiązanie znaczeniowe między polskim słowem "kościół" a łacińskim castellum. Opodal drogi, która służyła kupcom albo przemarszom wojska, trzeba było mieć się na baczności. Zamysł inkastelacji kościoła przeważył, oczywiście, racje duszpasterskie. Nadto miał on służyć parafii, której granice stosowały się do granic ówczesnej posiadłości fundatora. Kościół, oczywiście, był "prywatny", co poświadczały późniejsze prawa patronatu, strzeżone w rodzinie fundatora. (Dalekim echem odezwały się te prawa w postaci herbów i loży kolatorskiej obecnego kościoła w Korzkwi - wypadnie o tym powiedzieć osobno). Jan jako fundator - przed rozpoczęciem budowy - wybrał imię swego patrona, św. Jana Chrzciciela i nadał je kościołowi. Jan obrał także miejsce przyszłej budowy na terenie Grębynic - ówcześnie granice mogły przebiegać inaczej - a teren projektowanej parafii przejął od ogromnej parafii św. Idziego w Giebułtowie. W owej epoce tworzyły się dopiero parafie, granice wyznaczano dość ogólnikowo czy też ustalano stosownie do potrzeby. Myślimy, że biskup krakowski potem aprobował te poczynania. Ośrodkiem całości w planach pierwotnych miała być obronna siedziba właścicieli. Najwięcej o tym mówi nam archeologia. Czytamy: "Do dzisiaj zachowane ruiny budowli zamkowej usytuowane są na wysuniętym cyplu wzgórza otoczonego zakolem Korzkiewki (to nazwano przedtem "ostrogą meandrową"). W wyniku badań archeologiczno-architektonicznych wyróżniono dwie średniowieczne fazy rozwojowe założenia obronno-rezydencjonalnego. W fazie pierwszej z drugiej połowy XIV w.) na cyplu odciętym fosą stała murowana z kamieni wieża obronno-mieszkalna, jednoprzestrzenna, na planie prostokąta o wymiarach 12x9,5 m i grubości murów magistralnych około 250 cm. Wolno stojąca wieża była otoczona załamującym się wielobocznie murem obwodowym, wzniesionym nieco później. W fazie drugiej (XV w.) dostawiono do zewnętrznego lica południowego odcinka muru obwodowego dwie prostokątne baszty. Odkrycie po przeciwnej stronie fosy, na osi traktu komunikacyjnego, murku z XIV wieku, pełniącego rolę przeciwstoku, może sugerować istnienie tu zwodzonego mostu". Nie przesądzamy, czy Jan ostatecznie doczekał realizacji swoich planów, ale trzeba podziwiać ich rozmach. Ówcześnie budowano takie wieże jako siedziby rodzin rycerskich, ale w mniejszej skali. Porównywalnym odpowiednikiem obronnej wieży w Korzkwi był ówcześnie Melsztyn nad Dunajcem - a w następstwie Jan zyskał znaczenie możnowładcy, takiego jak Leliwici Tarnowscy w XIV wieku z ich protoplastą Spicymirem na czele19. Czytamy w dalszym ciągu: "Znaczenie obronnych rezydencji jako gniazd rodowych znalazło swój wyraz w tworzeniu się nazwisk szlacheckich. Początkowo spełniało tę rolę imię z przy dawką odmiejscową, by w wieku XV, a zwłaszcza XVI, ukształtować się już w formie nazwisk przymiotnikowych, utworzonych od nazwy zamku". Tak tedy Jan z Syrokomli czy z Rudna stawał się Janem z Korzkwi, gdy jego syn albo wnuki pod Grunwaldem używali już nazwiska Korzekwickich. Czytamy: "Zapewne tak brzmiące nazwiska dodawały splendoru i znaczenia możnowładztwu. Stare nazwiska urobione od siedziby rodowej wpłynęły na znaczne zawężenie poczucia pokrewieństwa, a jednocześnie na konsolidację grupy krewniaczej w linii męskiej. Nieprzypadkowo zatem nasz szesnastowieczny heraldyk Bartosz Paprocki wyodrębniał gałęzie rodu heraldycznego, zwąc je domami". Tak okrężną drogą wracamy do genealogii. Jan, o którym była mowa, miał oczywiście rodzinę. Nie znamy jednak imienia jego połowicy. Dokumenty wspominają, że jego synem był Zaklika, który pisał się z Syrokomli, z Rudna, z Janowic albo Grębynic i był sędzią dworu królewskiego (1363)20. Zamieszanie wynika stąd, że za dużo jest Zaklików i nie wiadomo, jak ich identyfikować. Inną trudność sprawia nam ortografia. Czy Zaklika de Corzkew (1389) jest Zakliką de Corzkow (1390)21. Jeśli Zaklika byłby przydomkiem, a miał imię Jan, to wyrasta zagadnienie Jana (czy Jana Zakliki?) z Koskowa (czy z Korzkwi?) podskarbiego królowej Jadwigi, tyle że zapisano go jako "Zacaca"! Czy był on Jaśkiem z Korzkwi, pierwszym znanym starostą ojcowskim z roku 1385 - odgadnąć trudno. Wielu w to wątpiło, lecz uczeni nie wykluczają takiej możliwości. Czytamy więc o królu Władysławie Jagielle, który zapisał Ojców Piotrowi Szafrańcowi (1385). W ten sam sposób wszedł w posesję zamku i dóbr ojcowskich podskarbi królewski, Jan de Kozców (prawdopodobnie z Korzkwi). Otrzymał je od króla Władysława Jagiełły jako zabezpieczenie pożyczonych monarsze pięciuset grzywien. Jan de Kozcow, zmarły przed 20 marca 1406 r., jest uważany za pierwszego znanego starostę ojcowskiego"22. Okrężną drogą wracamy do genealogii. Byłżeby synem - albo wnukiem - sędziego? Wchodzi tu w rachubę także ktoś inny, mianowicie Florian i jego syn Jakub, o którym osobno opowiemy. Kończymy pochwałą genealogii, jakże pomocnej w odgadywaniu przeszłości. Miała czasem owa genealogia swoje śmieszności, pamiętamy pana Zagłobę pytającego panią Makowiecką - u Sienkiewicza - "jaki był tego małżeństwa effectus?" Istotnie, genealogię trzeba było poznać, aby ciotkę jakąś odróżnić od innej a zwyczajnej pani na kanapce. Jednak ostatnio genealogia święci triumfy wśród nauk pomocniczych historii, można wyliczyć uczonych owocnie zajmujących się genealogią w ośrodkach uniwersyteckich. Idziemy zatem ich śladami, z ostrożnością jednak, aby nie zbłądzić. Omawiana tu rodzina Korzekwickich obudziła zainteresowanie. Już ustalono niektóre pewniki, na których opieramy dalsze dochodzenia. Praca ta staje się w pewnym sensie łatwiejsza, jako że fundatorzy zamku na Korzkwi stosunkowo krótko cieszyli się powodzeniem i wymarli w czwartym albo w piątym pokoleniu. Kariery duchownePisarstwo Długosza sprawia trudności, niemniej ufnie sięgamy do niego w naszym omówieniu. Wypada zacząć od Białego Kościoła, bo tam akuratnie po raz pierwszy spotykamy Jakuba z Korzkwi, późniejszego biskupa płockiego, który zmarł w roku 1425. Znamy dostatecznie dzieje tej miejscowości23. Nas ona zainteresowała ze względu na sąsiedztwo Korzkwi. Jej pierwszym znanym właścicielem był "antenat", o którym opowiadaliśmy, Jan z Syrokomli. Kiedy Długosz opisywał parafie w siedemdziesiątych latach XV wieku, Biały Kościół należał do Jana Korzekwickiego - jak czytamy - de domo Szyrokomlya24. Trzeba to krótko wyjaśnić, a zrozumiemy sytuację. Wówczas uprzywilejowaną warstwę społeczeństwa stanowiło rycerstwo, czyli szlachta herbowa. Wytworzyło ono osobny język i zwyczaje. Statuty tamtego czasu przewidywały, co następuje: "Jeśli się rzecze kto, że jest kto szlachcicem, to na poświadczenie swego rodzaju szlachetności ma przywieść sześciu szlachetnych mężów ze swego pokolenia urodzonych. Ci niech przysięgając rzekną, iżby on był bratem ich, a z domu i pokolenia ich ojczystego i macierzystego urodzony"25. Rozumiemy, że słowo "dom" oznaczało wtedy jakieś ogniwo pośrednie między rodem a rodziną ściśle wziętą. Tak samo wyraża się Bartosz Paprocki w wieku XVI: O klejnocie Syrokomla" czytamy, że należy do niego "dom Grocholskich i dom Chybickich i inszych domów wiele w różnych województwach". Właścicielom Białego Kościoła, jak i Korzkwi po 1352 roku, przysługiwał klejnot Syrokomla. Jan "antenat" utworzył "dom", a z czasem urobiło się także nazwisko Korzekwickich, o których Paprocki nie pisze, bo wymarli w XV stuleciu. W początku XIV stulecia słychać o Białym Kościele. Jego nazwa przekonuje nas od razu, że funkcjonowała tu parafia. Kościół ówczesny wybudowany z wapienia - jesteśmy w podkrakowskiej Jurze! - białością swoją wyróżniał się w okolicy. Pleban uposażony był należycie, miał własny folwark, a że miejscowość ułożyła się wzdłuż gościńca, były dwie karczmy, jedną trzymał dziedzic, a drugą pleban. Wspomnieliśmy o Białym Kościele dla zrozumienia dalszego ciągu, który dotyczy Jakuba z Korzkwi. Natomiast obecnie wracamy do Syrokomli - miejscowości rodzinnej "antenata" Jana. Wyszedł on stamtąd, osiadł w Korzkwi pod Krakowem, inni członkowie jego rodu pozostali w granicach ziemi czy województwa sandomierskiego. Jedna z gałęzi rodu osiadła pod Opatowem w Świeszkowicach26. Ona to - jak u Paprockiego czytamy - nazywała się domem Świeszkowskich, od miejscowości, która jej przypadła w udziale. Wypada nam obecnie pisać o Wojsławie z domu Świeszkowskich, który miał synów Świesława i Macieja, kanoników kapituły krakowskiej27. Oni to reprezentowali religijność, o której obecnie mówimy, oni też uprzedzili Jana z Syrokomli w zrobieniu kariery. Pierwsza wzmianka dotycząca Świesława pochodzi z roku 1333. Był on jeszcze klerykiem, ale także notariuszem publicznym. Obserwujemy jego bogatą działalność, aż do roku 1374, kiedy zmarł jako kanonik oficjał. On to wspomagał brata swojego Macieja (zm. 1395). Ten był przejściowo notariuszem i pisarzem królewskim (1355-1356), a także kanclerzem dobrzyńskim (1367-1395). Obaj byli bogaci, dziedziczyli w Świeszkowicach i mieli dochodowe beneficja. Razem zbudowali siedzibę na Wawelu, więc odgadujemy, że pomagali swoim współrodowcom, Janowi z Korzkwi, jeśli tego potrzebował, a w następnym pokoleniu - Jakubowi. Należy pisać oględnie, bo Jakub, o którym opowiemy, sprawia trudność od samego początku. Na pewno przynależał on do rodu Syrokomlów, ale nie znamy stopnia pokrewieństwa. U Długosza czytamy, że Jakub był z Korzkwi28. Długosz pisze: "Papież Bonifacy IX nadaje 31 lipca (1395) w Rzymie biskupstwo płockie doktorowi Jakubowi z Korzkwi, Polakowi, szlachcicowi herbu Syrokomla, z ojca Floriana, rycerza z Kurdwanowa, i matki Katarzyny"29. W związku z tym uczeni dyskutowali. Czytamy: W całej dotychczasowej literaturze naukowej biskupa Jakuba nazywa się Jakubem z Kurdwanowa. Długosz jednak mieni go Jakubem z Korzkwi. Zwrócił mi na to uwagę ks. rektor Fijałek, dodając jeszcze, że wieś Kurdwanów przeszła na własność brata biskupa Jakuba... Dlatego jedynie właściwą jest nazwa Jakub z Korzkwi Syrokomla"30. Dokonuje się podział, jedni Długoszowi przyznają rację, drudzy mu przeczą. Czytamy: "Być może Jakub jako współherbowiec właścicieli Korzkwi miał też - zresztą nie potwierdzone źródłowo - probostwo w początkach swej kariery i to oraz wspólnota herbowa jest przyczyną błędnego określania go w literaturze jako Jakuba z Korzkwi"31. Jak określamy swoje stanowisko? Wpierw odróżnimy klejnot albo ród Syrokomlów od domu Świeszkowskich i Korzekwickich. Oczywiście Jan "antenat", o którym była mowa, przybył do Białego Kościoła i Korzkwi sam albo nie sam. Utworzył tu "dom", do którego zaliczymy Jakuba, niezależnie od tego, czy był wnukiem Jana, czy jego bratankiem. Jakub był synem Floriana i Katarzyny, więc bratem i stryjem wymienionych z imienia Syrokomlów z Kurdwanowa32. Jak udało się wywnioskować, urodził się około 1350 roku33. Snadź od młodości przeznaczono go do stanu duchownego, zatem uposażono w Białym Kościele, który należał do jego domu czy rodziny. Pamiętano wówczas instytucję prywatnych kościołów i tu znajdujemy jej zastosowanie w praktyce. Młody Jakub, może pod wpływem stryjów kanoników, odbywał studia. Słysząc od nich o zagranicznych uniwersytetach, a przede wszystkim o Bolonii, marzył o tym, aby się dalej uczyć. Ujmuje to, że chłopak sprzed sześciu stuleci śnił o nauce, co więcej, o nią się modlił34. Tekst o tym - nazwijmy go opowiadaniem - czytamy z uwagą, bo zawiera pierwszorzędne treści. Tak oto brzmi w tłumaczeniu: "Przy tym (Białym) Kościele był ongi pleban, imieniem Jakub, ubogi, nawet obszarpany, niemniej uzdolniony. Pałał on pragnieniem uczenia się dalej. Otóż ten Jakub, Chwalebną (Marię) Dziewicę często prosił o spełnienie marzeń. Zdarzyło się, że wszedłszy do swego kościoła, na ołtarzu znalazł sakiewkę ze stu kopami szerokich groszy. Tymi to pieniędzmi pokrywał koszta wykształcenia, został doktorem prawa kościelnego, następnie zaś audytorem Roty, wreszcie wyniesiony na biskupstwo płockie zajaśniał cnotą i szlachetnością". Historię tę przekazują różne zapisy. Dzięki temu także w Płocku wiedziano, co się stało w Białym Kościele35. Kto dzisiaj odwiedza Biały Kościół, ogląda w jego wnętrzu, na ołtarzu głównym, obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem na ręku. Jest ona w typie Matki Bożej Śnieżnej, pochodzi zapewne z XVIII w. Podobnie wyglądał ołtarz także sześćset lat temu, gdy Jakub, idąc za swoim zwyczajem, zanosił tu swe modły. Naszej uwagi nie ujdzie żaden szczegół opisu tak osobliwego. W Płocku myślano, że Jakub o południu" modlił się przed obrazem Matki Bożej, inna znowu wersja powiada "że prosił Pana Boga ustawicznie, aby go wspomógł, żeby się mógł uczyć. Owa jednego czasu wszedł o zwykłej godzinie na modlitwę"36. Upraszał łask ukłonami, bo tak akuratnie mówi Długosz o jego zachowaniu w Kościele: demisso vultu, czyli schyliwszy się, lecz od razu - non multo post, ufnie podnosił oczy (spe erectus oculos sublevasset) i tak ujrzał owe pieniądze na ołtarzu. Są to rysy duchowego portretu przed oczyma wyobraźni. W wiekach średnich obowiązywało nabożeństwo w odniesieniu do katedry biskupiej. Ona to budziła prawdziwą cześć i znamy tego przyczyny. W obecnym wypadku mamy do czynienia z pobożnością na niższym - jeśli można tak rzec - szczeblu. Jakub odwiedzał w pewnych godzinach swój Biały Kościół. A może dzwon wzywał go do modlitwy? Próbujemy też odtworzyć ową modlitwę, której uczył się Jakub w kościele, razem z wszystkimi. Może brzmiała więc: "A przetoż, ty nasza orędownica, ony oczy miłosierne k'nam obróci, a Jezu Krysta, błogosławiony owoc żywota twego nam po tej to puszczy ukaży"37. W tamtych czasach określenie "puszcza" znaczyło też miejsca opuszczone, spustoszone, w okolicy znano Pustynię Błędowską. Słychać w psalmach o ziemiach opuszczonych, wyschłych, o bezdrożach. Może Jakubowi, który śnił o miastach Italii, Biały Kościół wydawał się wyschły, opuszczony i bezdrożny? Jakub ówcześnie wcale nie był ubogi, tym mniej obszarpany, lecz zagraniczne studia przerastały jego możliwości. Pieniądze znalezione na ołtarzu tłumaczymy sobie jako pomoc od stryjów kanoników i biskupa, może Floriana Mokrskiego (1367-1380), którzy młodzieńca skierowali na studia? Z opowiadania wiemy, że Jakub wziął pieniądze z ołtarza - w Płocku mówiono, że "przyjął je z radością" - następnie "zrezygnowawszy z probostwa" - jak ujął to ksiądz arcybiskup Nowowiejski - niezwłocznie pospieszył do Bolonii38. Tym samym zakończyliśmy relację dotyczącą Jakuba z Korzkwi jako młodzieńca modlącego się w Białym Kościele. O dalszym ciągu opowiemy tylko pokrótce. Jego znakomite wykształcenie i błyszcząca kariera stały się swoistym owocem albo darem uzyskanym na modlitwie. Naturalnie człowiek tak wybitny wzbudził zainteresowanie wśród uczonych i narastała literatura. Czytamy: "Jakub do tej (intelektualnej i kościelnej) elity w pełni należał. Kilkunastoletni pobyt we Włoszech, na studiach uwieńczonych doktoratem z prawa, oraz w Kurii papieskiej - gdzie od 1386 roku, jako pierwszy bodajże z Polaków był audytorem Roty - pozwolił mu zdobyć szeroką wiedzę i kulturę. Bardzo wysoko ocenia go Długosz, odzwierciedlając tu niewątpliwie polską tradycję kościelną"39. W Italii, w Rzymie, Jakub oglądał owoce kryzysu w następstwie tzw. niewoli awiniońskiej papieży (1309-1371) i schizmy zachodniej (1378-1417). Zachowały się we fragmentach autobiograficzne zapiski z czasu, gdy pracował w Kurii40. Nie pracował za darmo, niewiele miał wydatków. Interesują nas beneficja, które kolejno zyskiwał w Polsce za panowania króla Ludwika Węgierskiego i świętej Jadwigi. Powołanie na biskupstwo płockie ma dzieje skomplikowane. Zajmują one historyków Kościoła płockiego41. Bulla prekonizacyjna Jakuba nosi datę dnia 31 lipca 1396 roku - zapamiętamy, że Jakub ówcześnie był tylko subdiakonem. O tym wszystkim opowiada Długosz i do niego odsyłamy zainteresowanych. Osobne wzmianki dotyczą związanych z tym opłat. Odgadujemy, że kurialiści dorabiali się znacznego majątku, bo Jakub uiścił opłaty, cudze nawet i zaległe! Wreszcie na początku roku 1398 znalazł się w Płocku. Tutaj od razu natrafił na wrogość książąt mazowieckich, którzy czuli się patronami katedry i diecezji. Wtórowały temu trudności z kapitułą. Na tym tle wyjaśniają się przyczyny względnego porozumienia z Krzyżakami, którzy rozciągali swe władztwo na część diecezji płockiej.
Książęta mazowieccy wg starej rycinyW ciągu trzydziestoletnich rządów udało się Jakubowi bardzo wiele. Prawdziwą sławę przyniosły mu synody diecezjalne, co więcej, udało mu się zredagować słynną kodyfikację prawa42. Monograf zajął się "analizą kilku pomników prawodawczych i aktów prawnych, które wyszły wprost od biskupa Jakuba lub w najbliższym z jego dziełem prawodawczym związku... [Dzięki temu] można sobie wyrobić pogląd na zarząd diecezji, zakres spraw, które biskup miał objąć, oraz poznać metody i sposoby, którymi rządy mógł sprawować". Biskup Jakub uczestniczył także w ustawodawstwie prowincjonalnym43. Udział polskich biskupów, a wśród innych i Jakuba z Korzkwi w soborze powszechnym w Konstancji (1414-1418) miał następnie wpłynąć na statuty wieluńsko-kaliskie z 1420 roku. Nie wolno więc umniejszać zasługi biskupa Jakuba, mimo że "nie odzyskał już do śmierci pełnej władzy w diecezji. Opór grupy najwyższych dostojników kościelnych, mających za sobą książąt i niewątpliwie koła wpływowe szlachty, okazał się silny i skuteczny". Gruntownego rozeznania wymaga działalność polityczna biskupa Jakuba, przede wszystkim dotycząca Krzyżaków44. Następowała w tej mierze ewolucja, której wyrazem było kazanie wygłoszone 2 czerwca 1410 roku przed bitwą grunwaldzką45. W związku z tym stoi także wyjazd na sobór do Konstancji, a także udział w zjeździe wrocławskim (1420). Biskup Jakub, już siedemdziesięcioletni, świadczył w procesie z Krzyżakami (pozwoliło to ustalić datę jego urodzenia). Biskup odczuwał zmęczenie. Jak odgadujemy, z tym wiąże się tajemnicze przeniesienie go na spokojniejszą i bogatą diecezję włocławską46, co jednakże nie dało rezultatu. W roku 1424 doszło do tzw. ugody mazowieckiej odnośnie do diecezji; o zniedołężnieniu Jakuba świadczy jego nieobecność na synodzie w Łęczycy (1425). Biskup Jakub umarł 27 maja 1425 roku, pochowany został w katedrze płockiej. Ogólnie biorąc, oceniamy go jako jednego z najwybitniejszych ówcześnie biskupów. Staraliśmy się przypomnieć pewne rysy jego duchowego portretu. Dla złagodzenia zarzutu, że był "urzędnikiem" i może bezdusznie sprawował swą władzę, przytaczamy skargę sądową z roku 1422. Sprawa toczyła się - jak czytamy w adresie do biskupa: "przed wami, wielebnym w Bodze ojcem w zapisie staropolskim "oczcem") księdzem - księdzem Jakubem..."47 Odgadujemy, że właśnie był ojcowski w odniesieniu do ludzi. Biskup Jakub odznaczał się troską o wystawność liturgii w katedrze, którą z wielkopańskim gestem ozdobił. Opowiadano, że "ze złota dał zrobić imaginem Jesu Christi Salvatoris nostri, k'temu siedemdziesiąt i dwie imagines discipulorum ze srebra. Inszych klejnotów wiele kościołowi płockiemu nadał". Było to w duchu tamtej epoki. Poznajemy nadto - po części przynajmniej - osobiste nabożeństwo, którym otaczał Matkę Bożą. Mówiliśmy już o modlitwie w Białym Kościele, po latach obserwujemy jej objawy, jakże spektakularne, gdy Jakub odprawiał uroczystą liturgię w katedrze. Wyobraźnię wspomaga każda pamiątka, pilnie więc oglądamy pieczęć biskupa Jakuba z początku XV wieku48. Środkowa scena mieści się na małej, podłużnej płaszczyźnie. Brakuje wyrazistości, niemniej oglądamy tutaj .oficjalną modlitwę biskupa, przybranego w liturgiczne szaty. Stoi w głębi tak zwanej apsydy, powyżej ukazano Matkę Bożą z Dzieciątkiem na ręku, po bokach asystujące postacie świętego Zygmunta i świętej Katarzyny. To harmonizowało z urządzeniem okazałej katedry romańskiej i liturgii. Może działo się to w uroczystość odpustową Wniebowzięcia? Czy też uda się nam odtworzyć ową modlitwę, jej słowa? Czy odnajdziemy ją w dokumentach ówczesnych? Oficjalnie Biskup Jakub uczcił Matkę Bożą jako "Patronkę Kościoła płockiego"49, co więcej, osobiście nazwał Ją "swoją szczególną Wspomożycielką i Panią"50. Ten rys ogromnie charakterystyczny w duchowym obrazie biskupa wiąże się koniecznie z galerią, którą projektujemy w Korzkwi. Zaczęliśmy wyliczać osoby duchowne wśród Syrokomlów, obecnie trzeba przypomnieć o bratankach Kurdwanowskich. Obydwaj byli także kanonikami w kapitule krakowskiej. Oto co czytamy w nekrologu. W dniu 20 maja (nie ma daty rocznej) umarł "Piotr z Kurdwanowa, brat czcigodnego ojca pana Jakuba biskupa płockiego, ojciec Szymona i Floriana, kanoników tego [katedralnego] kościoła"51. Tak się potwierdza pobożność rodu Syrokomlów. Atramentem odmalowane portrety przynależą do galerii na zamku. W rzeczywistości dopiero Kochanowski przypomniał o tego rodzaju reprezentacji, więc i my datujemy ją na okres późniejszy. O Korzekwickich ówcześnie zapomniano, tylko Długosz - a także ksiądz Jan Fijałek - upominali się, żeby biskupa Jakuba nazywać akuratnie Jakubem z Korzkwi, chociaż ojciec albo dziadek jego kupił Korzkiew po narodzeniu się Jakuba. Pisanie go z Białego Kościoła" wydawałoby się słuszniejsze niżeli z Kurdwanowa. W galerii portretów oglądano chętnie biskupa - wśród senatorów i kardynałów. Oto fiolet uroczystej szaty, mitra, pastorał i tron ozdabiały wnętrze. Podczas oglądania czy pokazywania portretu przypominało się historyczne czyny, narastała legenda, prawdziwy kult przodków. Kłopoty posiadającegoOnomastyka zajmuje się badaniem nazw osobowych albo miejscowych, a pośrednio wprowadza w historię rodzin i społeczności - naświetla także temat nas interesujący, a przede wszystkim utworzenie się nazwiska Korzekwickich. Oddajemy głos onomastom, aby powiedzieli coś niecoś o przeszłości tego słowa. Pradawną łyżkę nazywano korzkwią, kiedy spostrzeżono podobieństwo naszego wzgórza do łyżki, również nazwano je Korzkwią. Wzmianka, która na to wskazuje, pochodzi z 135252 roku. Powstały równocześnie osobowe nazwy pochodne: Korzkwa, Korzekwa, Korzekwicz, Korzekwanka. Stosowały się do członków rodziny z okolicy, bo z Mnikowa. Korzekwicę, czyli zdrobnienie słowa korzkiew albo korzekwa, zapisano po raz pierwszy w 1398 roku wśród nazw osobowych53, a nieco później, w 1409 roku, jako nazwę miejscową. Zgadujemy, że tak ówcześnie nazywano rzeczkę, która w roku 1352 figuruje jako Bieśnica. Zwykła to sprawa, że strumienie czy rzeczki zmieniają nazwę, przekonuje nas o tym i nazwa Prądnika, określanego miejscami jako Białucha. Często zachodzi tu zdrobnienie słowa: Korzkiew to jest wieś, a rzeczkę dziś określamy nazwą Korzkiewka. Bywa tak i bywało. Czytamy, że w dniu 7 listopada 1409 roku przed sądem w Krakowie pojawił się Marcin, ówczesny pleban z Korzekwicy54. Teraz idziemy po nitce do kłębka. Dlaczego to zdrobnienie słowa? - Na górze zwanej Korzkwią budowano zamek, u podnóża natomiast formowało się tzw. podzamcze po łacinie subcastrum), o którym słychać od 1400. Ciągnęło się wzdłuż brzegu rzeczki Korzekwicy i przyjęło jej nazwę. W granicach owego podzamcza budowano kościół i mówiono, że stoi w Korzekwicy, jak o tym czytamy, już od 1400 r. począwszy55. Tu w podzamczu w szerokim tego słowa znaczeniu) mieszkali też właściciele, póki nie stanął zamek - a było tu wygodnie! - dwór ich i służba. Tak odgadujemy prehistorię wsi, którą potocznie nazywano Korzekwicą. Z czasem utworzyło się nazwisko Korzekwickich. Ogniwem pośrednim - jak się domyślamy - byłoby nazwanie Korzekwicą Mikołaja z Mnikowa, naszym zdaniem identycznego z Mikołajem z Korzkwi i de Corzequiczem wymienianym w latach 1398 i 1399 (obie nazwy występują także w Wielkopolsce). Po raz pierwszy nazwisko Korzekwicki trafia się w kronikach Długosza, który je stosuje w odniesieniu do naszego Zakliki, w opisie bitwy pod Grunwaldem (1410), pochodzącym z czasów o pięćdziesiąt albo sześćdziesiąt lat późniejszych. O Zaklice z Korzkwi, za panowania króla Władysława Jagiełły, wiemy tyle, że można się pokusić o jego charakterystykę. Wpierw odszukamy go w genealogii: jeżeli Jana z Syrokomli nazywaliśmy protoplastą rodu, jego synowie, m.in. Florian (?) i Jan Zaklika, tworzyli drugie pokolenie. Z kolei Zaklika, którego teraz omawiamy, byłby należał do trzeciego pokolenia jako syn Jana Zakliki z Korzkwi. W naszym przekonaniu miał imię Jan, ale w pamięci ludzkiej ono się zatarło, bo nazwa rodowa Zaklika spełniała rolę przydomka. W XIV wieku tworzyły się dopiero nazwiska w ścisłym tego słowa znaczeniu, w doraźnej potrzebie znaczyło więc imię (lub przydomek) ojca, a także miejscowość, z której kto "się pisał". Opowiemy teraz o Zaklice z Korzkwi, którego matka (jej imienia nie znamy) żyła jeszcze w roku 1418. Zaklika żenił się dwa razy, pierwszy raz z Anną (Hanką, Niną), córką Marka z Turska, zmarłą przed rokiem 1409, a drugą żoną Zakliki była Helena, córka Jana Ligęzy z Bobrka. Zaklika miał potomstwo, które potem omówimy, jeśli zajdzie potrzeba. Jego działalność, dobrze udokumentowana, pozwala rozpatrzyć obecnie jego gospodarstwo w Korzkwi i poza Korzkwią, karierę wojenną, na koniec urzędniczą. Czytamy: W roku 1398 pojawia się Zaklika de Corzekwa. Mowa o nim niezliczoną ilość razy w ciągu kilkunastu lat następnych. W roku 1398 wymieniany wyraźnie jako heres de Corzekwa, jest on ożeniony z Anną, zwaną czasem Hanna, czasem Nina, a siostra jego jest żoną Jaschconis Rey de Szumsko. Wiedzie sporów mnóstwo, ma różne zajścia, zawikłany jest w długi żydowskie, co chwilę zawiera układy dla wydobycia się z kłopotów i różni ludzie muszą ręczyć za niego, chociaż prócz Korzkwi posiada kilka wsi i części wsi okolicznych, jak Biały Kościół, Giebułtów, Prądnik, Grębynice i Rudno"56. Kogo dziwi to wyliczenie, niech uświadomi sobie, że było ich o wiele więcej57. Urządzanie rozległej posiadłości, którą Zaklika dziedziczył - i powiększał - wymagało także legalizacji sądowej. Interesowało to Zaklikę, który karierę swoją zakończył jako podsędek. A ze swej strony historyk umarłby z głodu, gdyby nie protokoły sądowe pełne dat, imion i nazwisk o nienagannej autentyczności. Zaklika był ówcześnie panem na Korzkwi, gdzie realizował program ułożony z dawna przez ojców. Ośrodkiem ogromnej posiadłości - siedzibą właścicieli - miał być zamek na wzgórzu, dlatego Zaklika budował go bez oszczędzania nakładów. Odgadujemy, że pomagał mu burgrabia, powołany z okolicznego rycerstwa. Już od roku 1388 słychać o burgrabiach, a jeden z nich, Świętek (albo Świętosław, zabity w 1431 roku) był bratem Hanka z Owczar i Przybysława z Przybysławic. Zamek, o którym była mowa poprzednio, zyskał "obwodowy mur z kamienia układanego w warstwy poziome, wyrównywane w regularnych odstępach, technika podobna do krakowskiej, charakterystyczna dla XIII i XIV w." Zachowały się z tamtego czasu fragmenty ścian i strzelnice. Także kościół uzyskał obronny kształt na podzamczu". Można się pokusić o stworzenie wykazu posiadłości Zakliki. Dodamy, że miano dawniej inne pojęcie granic aniżeli dzisiaj. Ogólnie biorąc, w roku 1352 Korzkiew oderwana była od Przybysławic i pozostały niejasności. Czytamy, że w roku 1394 "Przybek z Przybysławic (graniczących z Korzkwią) pozyskuje poprzez przysięgę na Zaklice, gaje i zarośla zwane Stronie, powyżej młyna położonego nad Prądnikiem". Obecnie miejscowość ta nazywa się Prądnikiem Korzkiewskim. Ale nie koniec na tym, bo spory sąsiedzkie trwają jeszcze: W roku 1449 Stanisław z Korzkwi ustępuje wieczyście Katarzynie, wdowie po Przybysławie, gaj zwany Olsze, położony pod Przybysławicami". Przy sposobności należy zwrócić uwagę, że puszcza koło Korzkwi była już przerzedzona! Granice między Korzkwią a Przybysławicami zostały w szczegółach opisane58. Ważne jest także spostrzeżenie, że "kościół zbudowano - być może na gruntach Grębynic". Aby do tego nie wracać, obecnie powiemy, że powstająca parafia rozciągała się poza Korzkwią na Grębynice, Naramę, Brzozówkę i połowę Owczar. Do Zakliki należały jeszcze Giebułtów i Biały Kościół, nadto także Syrokomla (czyli Janowiec z przyległościami), Rudno koło Proszowic, a w województwie lubelskim - Jawidz i Niebrzegów59. Miejscowości tych dotyczą wzmianki źródłowe, po części również opracowania. Czytelnik orientuje się coś niecoś o gospodarowaniu Zakliki. Sprawy zwykle dotyczą prawa cywilnego, ale niekiedy wkraczają w dziedzinę prawa karnego. Trudno Zaklikę bronić przed zarzutami chciwości. Tym ówcześnie grzeszyła nawet elita społeczeństwa. Dopowiemy, że w gromadzeniu posiadłości prawem i lewem wyprzedzał innych Jan Ligęza, wojewoda łęczycki, teść naszego Zakliki. Protokoły sądowe nie mówią nic o poddanych Zakliki w Korzkwi. Dla nich ustanowiony był osobny sąd na zamku, jego dokumentacja zaginęła. Zamek i kościół, jak się zdaje, należały do programu, który się realizował ówcześnie. Sądy sprawował osobny sędzia, którym był także Zaklika, jeżeli dobrze rozumiemy wzmiankę z 1400 roku60. Mówi to o troskliwości o zagospodarowanie Korzkwi. Zainteresowania Zakliki rozciągały się szeroko. Z tym wiązała się kariera, przede wszystkim urzędnicza - jakże popłatna! W 1401 roku Zaklika był burgrabią w Czorsztynie, w latach 1404-1405 starostą sądeckim, a następnie lubelskim (1409, 1415)61. Godności senatorskiej nie dostąpił. W zasadzie protokoły sądowe, takie czy inne wzmianki dotyczą gospodarstwa, finansów i spraw czysto zewnętrznych. A przecież one także przypomniały w duchowym portrecie Zakliki pewien rys charakterystyczny. Może przejawiał się on zmarszczką między brwiami, jakąś zadumą w oczach albo skupieniem jak u ludzi zatroskanych o swoje losy? Zaklika był oczywiście bogaczem, ogromne dziedzictwo wziął po swoich ojcach, ale - trzeba się z tym liczyć - owo dziedzictwo z dawna już obciążał ojcowski czy praojcowski program i Zaklika skrupulatnie go realizował. O tym mówiliśmy, że budował zamek i kościół, urządzał a nadto powiększał posiadłości, które wyrażały potęgę Syrokomlów Korzekwickich. Przez całe życie towarzyszyły mu kłopoty posiadających. Zaznaczyło się to jaskrawo w roku 1409, kiedy wszyscy rycerze gotowali się do rozprawy z Krzyżakami. Wprawdzie sprawa, którą zamierzamy przedstawić, ukazuje się w krzywym zwierciadle sądowego protokołu, jednak akcentuje przemożne zainteresowanie doczesnością. Czytamy: W sądzie ziemskim w Krakowie pojawili się dwaj, również zasłużeni późniejsi grunwaldczycy, wojewoda łęczycki, Jan Ligęza z Niewiarowa i Borku, oraz jego zięć, Zaklika Korzekwicki z Korzkwi, który pod Grunwaldem dowodził 47-ą chorągwią rodową, a spod Koronowa został wysłany do króla z wieściami o odniesionym zwycięstwie wojsk polskich. Korzekwicki wyznaczył swej drugiej żonie, córce wojewody, Helenie w dniu 15 stycznia 1409 r.) po 200 grzywien posagu i wiana na połowie dóbr. Natomiast w roku 1410 był winien Mikołajowi z Kłodzic w ziemi sieradzkiej 150 grzywien półgroszków i 150 grzywien groszy pospolitych. Przed wyprawą Ligęza ręczył za zięcia w ten sposób: jeśli nie odda Mikołajowi tych pieniędzy, to ten dostanie związanie i dług wzrośnie do 350 grzywien. Równocześnie Zaklika zobowiązał się uwolnić swego teścia z poręki do Bożego Narodzenia"62. Trudno zaprzeczyć, że to było słuszne - obaj rycerze pokazali przezorność i dbałość o rzeczy doczesne w obliczu przewidywanej śmierci! Było to znamienne w odniesieniu do takich finansistów - obecnie powiedziałoby się "rekinów" - jakimi byli wojewoda łęczycki Ligęza czy jego zięć, Zaklika z Korzkwi.
Wieża obronna na Korzkwi - wg waldemara NiewaldyDługosz opisał też inne przygotowania - pobożnego króla. Rzeczywiście, Władysław Jagiełło "...przybył do Słupi, tam zatrzymał się dwa dni, w czasie których pieszo piął się w górę o świcie do klasztoru świętokrzyskiego na Łysej Górze. Król udał się tam w dniu 19 czerwca 1410 roku i przez cały dzień na klęczkach odprawiał modły i rozdawał jałmużny, powierzając siebie i swoją sprawę opiece Boskiej i Świętego Krzyża. I nie wracał z modłów i klasztoru na posiłek wcześniej, jak o zmroku, utrudzony całodziennym postem i modlitwą". W zasadzie nie było to niczym nadzwyczajnym, albowiem ówcześnie pojedynek albo bitwę miano za świętość. Opatrzność Boża tu miała wkroczyć, a każdy z uczestników owego pojedynku czy bitwy stawał w obliczu śmierci. Długosz opisuje jeszcze przygotowanie rycerzy do wielkiej wojny z Krzyżakami. Dnia 2 czerwca w Czerwińsku nad Wisłą "biskup Jakub, o którym opowiedzieliśmy już, po uroczystej mszy świętej, jako pasterz tej [płockiej] diecezji miał do całego wojska, które w bardzo wielkiej liczbie zgromadziło się w świątyni, kazanie po polsku. Rozprawiając bardzo wiele na temat wojny sprawiedliwej i niesprawiedliwej - jako człowiek niezwykle wykształcony, mający dar wymowy - wieloma jasnymi dowodami wykazał, że wojna podjęta przez Króla z Krzyżakami jest jak najbardziej słuszna. Dziwnym darem przekonywania zapalił serca wszystkich słuchających rycerzy do obrony Królestwa i Ojczyzny i podjęcia mężnie walki z wrogiem"63. O Zaklice pod Grunwaldem opowiada Długosz, że - jako głowa rodu - stał na jego czele. "Czterdziesta siódma chorągiew [pod komendą] rycerza Zakliki Korzekwickiego miała w herbie białą łękawicę w kształcie podwójnej litery V z krzyżem na czerwonym tle"64. Rycerstwo polskie dokonywało cudów męstwa. W związku z bitwą pod Koronowem, co Długosz opowiada z pewną przesadą, "rycerzami, którzy odnieśli tak znakomite zwycięstwo nad wrogami byli [...] [między innymi] Zaklika Korzekwicki z rodu Syrokomla". Wspomnieliśmy, że spod Koronowa został wysłany do króla z wieściami o odniesionym zwycięstwie wojsk polskich. Życie Zakliki w ostatnich latach uwieńczyło powołanie na podsędka ziemi krakowskiej (1418)65. Na tym urzędzie pozostał aż do śmierci w początku kwietnia 1420 roku. Wolno przypuścić o zainteresowaniach prawem i finansami, że znamionowały tego twórcę fortuny Korzekwickich. Odziedziczył po swoich ojcach majątek okazały, lecz urządzenie posiadłości stało się jego zasługą. Z rąk do rąkRycerski był świat i rycerskie tradycje, które pielęgnowano. Paprocki pisał o klejnocie Syrokomla: "Tych przodek, kiedy byli Turcy pod Lwowem, gdy się dowiedział, że mu brata zabili, skoczył między pogany, potknął się z jednym, zabił go mężnie z konia kopią, do drugiego z mieczem skoczył. Wtem go drugi Turczyn z tyłu zajechał i gdy się z mieczem Żołądź [imię naszego bohatera] wznosił na niego, on jego wtem żarko szablą ściął. Żołądź ujechał bez głowy na pół stai, trzykroć mieczem kiwnął, potem z konia spadł"66. Ó w jeździec bez głowy już, a jeszcze machający mieczem, obecnie śmieszy. W rzeczywistości jednak on i jego brat legli na pobojowisku, zawadiactwo łączyło się niekiedy z heroizmem. Opłakiwała matka - niemniej, ile razy zaszła potrzeba, rycerze ze swymi mieczami wyruszali na wojnę. Słychać o Zaklice z Korzkwi, że był rycerzem i, jako głowa swego rodu, dowodził chorągwią w bitwie pod Grunwaldem i Koronowem. Inaczej układało się życie w czasie pokojowym. Opowiadamy teraz o Korzekwickich, od ich prapoczątku w wieku XIV, o Janie z Syrokomli, gdzie było stare gniazdo rodu. Ten Jan osiadł w Korzkwi pod Krakowem i tu budował zamek. Ówcześnie nazywano to domem, od niego Korzekwiccy wzięli nazwisko. Myślano tu mniej o wojnach, uprawiano ziemię, zakładano rodziny, ten i ów urzędował jako podsędek albo sędzia, bo szlachcic bez urzędu to jak pies bez ogona. W staropolskim języku słychać echa dawnego zwyczaju. Z wolna wspólnota rodowa stawała się anachronizmem i wyjątkowo tylko do głosu dochodziło na przykład prawo bliższości. Pierwotnie władcami ziemi byli "dziadowie", po nich "dziedziczyły" ją - jako "dziadowiznę" - dalsze pokolenia. Słowo "dziedzina" z czasem ustąpiło więc "ojczyźnie", czyli "ojcowiźnie", bo dzieci przejmowały ją po swoim ojcu. W ten sposób rosła godność ojcostwa. W sąsiedztwie Korzkwi zaznaczyło się to wyraźnie, gdy Kazimierz Wielki zbudował obronny zamek i nazwał go "Occem" (albo Ojcowem) na pamiątkę swego ojca, Władysława Łokietka, który w tych stronach ukrywał się przed wrogami67. Pamięć o ojcu była wyrazem silnych więzi w rodzinie i jej znaczenia. Rycerze umierając oddawali dziedzictwo synowi. Tak działo się w starożytnych rodach, aby wspomnieć Tarnowskich w Małopolsce, a w Wielkopolsce Kwileckich, którzy siedzieli na Kwilczu. Słychać w roku 1384 o Dobiesławie Kwileckim "jako wykupił Szarlotkę i Chełmkę od Jana"68 - w 1939 roku właścicielem Kwilcza był także pan Dobiesław Kwilecki. Wierzbięta z BranicPrzetrwał zwyczaj: ojciec imię swoje dawał synowi. W rodzinie Korzekwickich przekazywano imię Jan, a świętego Jana Chrzciciela miano za patrona. Co to znaczy? Kto by myślał o galerii portretów, u Szołayskich w Krakowie zechce zobaczyć epitafium Wierzbięty z Branic (zm. 1425). O portrecie tu jeszcze nie ma mowy, więc obraz określimy jako scenę modlitwy: do Matki Bożej i Dzieciątka zwraca się papież Grzegorz Wielki jako patron ufundowanego co dopiero kościoła w Puszczy pod Krakowem i patron obecnego fundatora, zatem i "patrona" kościoła - tak określiłoby go prawo kanoniczne. Scena przedstawia także gest modlitewny rycerza klęczącego ze złożonymi rękoma. Modlitwy dotyczy też inskrypcja, która świadczy najlepiej o pobożności Wierzbięty z Branic. Podobne epitafium mogłoby także być u świętego Jana Chrzciciela na podzamczu w Korzkwi. Wyobraźnia widziałaby je może na środku kościoła, gdzie niechybnie stała chrzcielnica, może z herbem Syrokomla? Domysł opiera się na pewności, że Korzekwiccy - jak i sąsiednie domy rycerskie u schyłku średniowiecza - byli głęboko religijni. W dziedzinie tej argumentować możemy tylko na podstawie przejawów zewnętrznych, mianowicie fundacji kościoła - zrazu drewnianego - z parafią. W ówczesnych okolicznościach było to korzystne, niemniej ogromnie kosztowne. Wzmianki o budowie kościoła pochodzą z roku 1445, obowiązki kolatorskie ciążyły wtedy na Stanisławie Korzekwickim; odgadujemy, że wówczas to on opłacał budowę, a Maciej był plebanem. O tym przekonuje wzmiankowana dziesięcina z Rudna, koło Proszowic, a przecież Rudno należało do Jana Syrokomli, zanim osiedlił się na Korzkwi69. Ta wiadomość obudziła wyobraźnię: kościół odpowiadał potrzebom rodowym, ale także służył okolicy. Dlatego wymagał o wiele większej przestrzeni dla sprawowania liturgii. Prawdopodobnie dobudowano prostokątną nawę przy dawnym prezbiterium, odgadujemy, że tamtego czasu sięga jakaś "empora" dla rodziny kolatorów. Urządzenie kościoła mogło być ubogie, wolno jednak odnieść do połowy XV stulecia zachowany do dnia dzisiejszego relikwiarz z Korzkwi70. Potem ustają wiadomości, bo też i Korzkiew ówcześnie zmieniła właścicieli. Za Korzekwickich określenia takie jak ojciec i ojcowizna nie były puste. Rozumiemy bunt albo cichy ból osieroconego rycerza, jeśliby synowie jego polegli na wojnie, jeśliby mu dom opustoszał albo nazwisko miało wygasnąć, a dziedzictwo przejść w obce ręce. W omawianym wypadku działo się tak i tak. Opowiadamy wciąż o wyrastaniu Korzekwickich, ich oględnym gospodarowaniu. Widocznym znakiem powodzenia był zamek na Korzkwi, zwany domem, i małżeństwa w okolicy. Wyliczmy potomstwo Zakliki - w pierwszym rzędzie Stanisław, dziedzic Korzkwi, Grębynic, Maszyc i Białego Kościoła. Znamy także dwóch braci Stanisława, synów Zakliki i jego żony Sułki, mianowicie Mikołaja i Jana, którzy nas interesują tylko pośrednio. Nie próbujemy też określić ich praw do Korzkwi, gdzie do śmierci w 1482 roku gospodarował Stanisław Korzekwicki, żonaty z Jadwigą, córką Świętopełka z Zawady, podczaszego krakowskiego71. W 1447 roku Stanisław swej żonie zapisał 100 czy 200 grzywien posagu na połowie zamku (castrum) i innych posiadłościach. Oboje - jak odgadujemy - w spokojnych latach mieszkali na dole, w Korzekwicy, zajęci swą posiadłością, bo nic o nich ówczesne źródła nie mówią. Jedyna sprawa dotyczy sądownictwa72. Spostrzegamy pewien anachronizm, a mianowicie to, że w Korzkwi funkcjonował jeszcze sąd patrymonialny z podsędkiem i sędzią - jak za prawa ziemskiego), gdy ówczesne wsie rządziły się już prawem magdeburskim, a sąd sprawowała "ława" z wójtem albo z sołtysem na czele. To zapóźnienie tłumaczymy melancholią: na Stanisławie wygasała rodzina Korzekwickich, ambicje - jak wolno zgadnąć - aby Korzkiew oddać potomkom po mieczu", rozwiały się. Korzekwickim urodziły się za to trzy córki, Katarzyna wydana za Mikołaja Kościenia z Goleniów, Jadwiga - żona Wilama z Drużkowej, Anna - żona Mikołaja z Chełmu, na koniec niezamężna Barbara, która w roku 1486 sprzedała Korzkiew Szczepanowi Świętopełkowi Bolestraszyckiemu z Irządz, chorążemu przemyskiemu73. Nastąpił rozpad posiadłości. Długosz upamiętnił jeszcze Jana Wojewódkę ze Szczodrkowic74. Odgadujemy, że był on krewnym Chełmskich i dostał tylko część Korzkwi. Także Świętopełk - chorąży, który kupił zamek - należał do rodziny. Był on interesującą postacią, tyle że na miejscu nie odznaczył się niczym. Umarł w 1501 roku. Korzkiew odziedziczył po swoim ojcu Mikołaj "Chorążyc" i sprzedał ją w roku 1517. Można się domyślać, że chodziło nabywcom o lokatę kapitału, toteż odsprzedali Korzkiew bez żadnych skrupułów. Dla nich przedstawiała niewielką wartość. Rycerstwo ceniło zasiedziałość, ale życie nie liczyło się z jego upodobaniami. Korzkiew i jej okolice leżały w pobliżu Krakowa, tu z daleka ściągali ludzie z ambicją dorobienia się czy zrobienia kariery. W Krakowie bogacili się natomiast przybysze z Niemiec i niejednokrotnie nabywali ziemię. Tak akuratnie stało się w Korzkwi, która na lat trzydzieści weszła w posiadanie Krupków i Jaskierów. O klejnocie Krupek opowiada Paprocki: "który tu przyniesion z Niemiec ex Franconia, przez Piotra Kruczberka. To mu potem nasi per corruptionem sermonis odmienili, a nazwali Krupkiem, aż się i  po ten wiek potomstwo jego Krupkami zowie"75. W następstwie poznajemy Krupków - arystokratów. Istotnie w 1515 roku weszli w poczet szlachty polskiej i spowinowacili się znakomicie. Nas teraz interesują Krupkowie - zwłaszcza Piotr i jego potomkowie - którzy następnie pozostawali w najściślejszym związku z Krakowem, a w okolicy dali się poznać jako finansiści. Czytamy: W roku 1517 urodzony Mikołaj Chorążyc, dziedzic zamku, czyli fortalicji Korzkiew, Grębynic, Białego Kościoła i Maszyc daje szlachetnemu Piotrowi Krupkowi, mieszczaninowi i kupcowi krakowskiemu cały zamek, czyli fortalicję Korzkiew, z rolami folwarcznymi, stawami, łąkami, lasami i innymi przynależnościami wraz z prawem prezenty, czyli patronatem kościołów w Korzkwi i Białym Kościele oraz prebendy św. Marcina w Krakowie. Tenże Mikołaj sprzedaje za 1600 florenów węgierskich temuż Krupkowi całą wieś Biały Kościół, połowę wsi Grębynic i część w Maszycach"76. Aby zalegalizować akt, od razu w 1519 roku Krupek uzyskał od króla potwierdzenie dokumentu z 1352 roku, który już omawialiśmy. Następnie Piotr Krupek, interesujący się kopalniami ołowiu77, zaokrągla swe posiadłości. Znamienne jest określenie go "sławetnym i szlachetnym": był istotnie mieszczaninem krakowskim i dziedzicem Korzkwi. Piotr Krupek umarł w roku 1538, ale zostawił epitafium albo pomnik rodowy w kościele Mariackim - obecnie zaginione78. Jak wyglądało? - odgadujemy, że widniała tu postać ubrana w pancerz i płaszcz, jak przystało patrycjuszowi w Krakowie. Po jego śmierci spadkobiercy przeprowadzili podziały, z precyzją godną mieszczańskiego środowiska. Połowę Korzkwi wziął syn, Piotr II Krupek, a drugą połowę córka, Barbara, zamężna za Mikołajem Jaskierem79. Ona formalnie stała się właścicielką Korzkwi, nie mniej egzotyczną jak jej mąż, na tle staropolskich tradycji, któreśmy dotąd opisywali. Jej osobliwa postać i przybranie mogłoby się znaleźć obok Salomonów albo Bonerów w kościele Mariackim. Ale faktycznie w posiadanie Korzkwi wszedł jej małżonek, Mikołaj Jaskier, o sławie już ustalonej i  na pewno niezwykłej. Jego prace w dziedzinie prawnej "uczyły myśleć nie kategoriami zaścianka, prowincji, ziemi czy powiatu, lecz całego państwa. Do takich prac należały traktaty prawne Macieja Śliwnickiego, Mikołaja Taszyckiego i Mikołaja Jaskiera"80. Naturalnie dotyczy go literatura z doskonałym biogramem na czele81. Nie tracą wartości stare wypowiedzi. Czytamy: "Mikołaj Jaskier był więcej spokrewniony z Bonerami, bo jego żona Barbara Krupkówna to rodzona siostra małżonki Franciszka Bonera. Jako syn bogatych rodziców urodził się we Lwowie - w rzeczywistości chodzi tutaj o Lwówek Poznański. Studia uniwersyteckie skończył w Krakowie z tytułem magistra filozofii (1519). Za żoną wziął znaczny majątek, bo połowa zamku w Korzkwi wraz z połową pięciu wsi przyległych miała do niej należeć. Zapewne przy pomocy Krupków i Bonerów został notariuszem miejskim (1527). Zasłużył się jako prawnik, bo wydał Iuris provincialis speculum quod vulgo saxonicum nuncupatur, które poświęcił Zygmuntowi I i Prawo miejskie magdeburskie, które dedykował radzie krakowskiej. Drukował je u Hieronima Wietora w roku 1535, własnym kosztem. Rada umiała ocenić pożytek z dzieł i zasługę Jaskiera i  na pełnym posiedzeniu w piątek przed św. Trójcą zebrali się rajcy starsi i młodsi, chcąc wynagrodzić ową pracę, której z wielką sławą dla miasta i pożytkiem podjął się Mikołaj Jaskier, wydając i objaśniając Ius saxonicum, bo oczyścił je z niezliczonych błędów, zawiłe miejsca wyjaśnił, prawdziwy tekst przywrócił i dodał tak bogaty indeks, że nawet mniej wziętemu w prawie wszystko się na oczy nieomal narzuca"82. Można by pisać o wiele więcej, ale nie potrzeba. Mówimy przecież o Korzkwi, która Jaskierowi dostała się na krótko przed śmiercią w 1539 roku. Oglądamy go co najwyżej oczyma wyobraźni w galerii portretów. Jaskiera widywali mieszkańcy Korzkwi, pamiętający rycerzy na zamku. Stanowił ich przeciwieństwo! Tamci swojacy, ten uczony prawnik, ogromnie bogaty, lecz obcy zwyczajem i językiem. Spoglądano nań nieufnie. Rycerze wyglądali jakby bez głowy, chociaż uzbrojeni w pancerze, a ten budził uszanowanie jednych, a drugich uśmiech albo pogardę. Czy nie doznawali jej ówcześni filozofowie? Czytamy Gadki o składności członków człowieczych Andrzeja Glabera z Kobylina (1535): "Czemu myślący o rzeczach przeszłych głowę na dół schylają? - Bowiem pamięć jest w tyle głowy, gdzie są zachowane wszystkie przeszłe rzeczy, tak że gdy głowa bywa ku ziemi pochylona, tedy się komórka pamięci otwarza, a wiatrowie duszni tam wchodząc, pamięć poruszają..." Tak o historykach - o pisarzu miejskim inaczej: "Czemu biodra są szerokie? - Odpowiedź: Bowiem człowiek potrzebuje siedzenia, a to dla spraw niektórych, co ich nie może inaczej sprawować, tylko siedząc. Przeto, aby tym dłużej mógł w nich trwać, dała jemu natura w zadku dwie poduszce przyrodzone, bo nie każdy może węzgłowie mieć"83. Etymologia zajmuje się słowami "posiadacz", "posiadłość" i "wejść w posiadanie". To działa na wyobraźnię... Więcej uznania Jaskierowi przyczyniły listy królewskie, opublikowane w Acta Tomiciana z roku 1535. Czytamy na koniec o wyzbyciu się Korzkwi przez dorobkiewiczów. Oto szlachetna Barbara Krupczanka, wdowa po pisarzu miasta Krakowa, Mikołaju Jaskierze, z synem Serafinem rezygnują na rzecz kasztelana małogoskiego, Piotra Zborowskiego, z zamku Korzkiew, z wioskami Korzkiew, Maszyce, Biały Kościół oraz części w Januszowicach i Pękowicach84. W imaginowanej albo postulowanej obecnie galerii portretów obok omawianych uprzednio Korzekwickich odtwarzamy fizjonomie duchowe właścicieli Korzkwi, chociażby - pożal się Boże - byli z miasta. Różnili się wyglądem, obyczajem i językiem, ale także zapobiegliwością, którą przywieźli z Niemiec i Frankonii. Kto wie, czy nie z nimi razem importowano malowanie rodzinnych obrazów, ubiory stosowne tylko do pozowania - wycięciami, koronkami, kolorytem osobliwym i krojem uwydatniającym ogrom cielesności bezmiernej, ale zgodne z gustem epoki. Na obliczach tak odzianych postaci dostojeństwo szło w parze z poczuciem własnej wartości. Nie sądzimy nikogo, tylko zbieramy barwy czy też osobliwe rysy do portretów omawianej galerii. Już udało się przypomnieć oryginalne postacie, które flamandzką manierą przedstawiliśmy na tle średniowiecznych mroków. Niespodziewanie stanęli przy sobie sędzia z czasów Kazimierza Wielkiego, biskup płocki Jakub i pisarz miejski. WróżkiNaszym opowiadaniom o zamku na Korzkwi patronuje Jan Kochanowski, który najpóźniej między 1570 a 1572 rokiem ułożył dialog pt. Wróżki85. Wprowadza nas on do wnętrza zamku czy szlacheckiego dworu - powiedzmy do sali z portretami przodków. Oglądamy scenę rozmowy "ziemianina z plebanem" i słuchamy z uwagą, bo rozmowa ta dotyczy spraw ogólnych albo polityki: wolnej elekcji królów, egzekucji dóbr, a więc ówczesnych aktualności. Tytuł utworu Wróżki zapowiada groźną przyszłość. Osobliwy to byłby wątek w literaturze staropolskiej. Oto, co pleban odgaduje: "Mówić o przyszłych rzeczach, mój panie, to są wszystko wróżki, albowiem Bóg mocen jest wszystko jak chce obrócić; wszakże, iż to jest na ten czas wola twoja, powiem ja, co w tej mierze o Rzeczypospolitej naszej rozumiem. Upadają rzeczypospolite, jako i każda rzecz wszelka, albo prze wnętrzną, albo prze zewnętrzną przyczynę. Wnętrznych zda się być więcej, ale wszytkie niemal, jako strumienie do głównej rzeki, tak do niezgody się ciągną, za którą rzeczypospolite niszczeją". Trzeba by przytaczać o wiele więcej, ale w opowiadaniach o Korzkwi tamtego czasu niezgoda wysuwa się na pierwsze miejsce. Wspomnijmy o Zborowskich, ówczesnych właścicielach zamku z okolicą. Wyliczmy daty: w 1545 roku Piotr Zborowski, kasztelan małogoski, nabył Korzkiew, a w 1557 roku zmarł. Posiadłości jego przeszły wtedy w ręce jego brata, Marcina, w niedalekiej przyszłości kasztelana krakowskiego (1562). Ten umarł w 1565 roku, Korzkiew odziedziczył jego syn, Mikołaj. On to sprzedał swą posiadłość w 1572 roku Szymonowi Ługowskiemu. Nas obecnie zajmuje okres od roku 1545 do 1572. Nie miejsce tu na historię rodu, którego dotyczy cała literatura. Wystarczy przytoczyć opinię współczesnego historyka: "Tę trzodę - to znaczy posłów na sejmie z 1535 roku - prowadziły dwunożne potwory, wilczymi skórami odziane, wściekłością swoją wszystko wichrzące, krócej mówiąc - Zborowscy"86. Ze swej strony Bartosz Paprocki pisał o tej rodzinie w samych superlatywach87. Czytamy go, pamiętając o jego zaangażowaniu po stronie Zborowskich, a przeciwko Zamoyskiemu. Konopczyński ujmuje to surowo: "Przyczyniali się do psucia nastrojów zdystansowani różnowiercy, ale najwięcej tu zawiniła prywata Zborowskich. Rozwichrzone były głowy tych małopolskich możnowładców [...]. Odsunięci od łask, zawistnie patrzyli na wywyższenie Zamoyskiego"88. Nie chcemy tu wchodzić w szczegóły, które jednakże dotyczą wielkiej polityki. Pleban o tym mówi we Wróżkach: O niesfornych myślach naszych niźli co pocznę mówić, słuchajmy pierwej, co o roztargnionym państwie [Chrystus Pan], ów najwyższy Prorok powiada: Omne - inquit - regnum in se divisum desolabitur89, które słowa nie tak dalece prorockim duchem są powiedziane, jako względem własnych, a nie odmiennych przyczyn zniszczenia wszelakiego państwa. Bo iż miasta i wszytki rzeczypospolite na zgodzie naprzód zasiadają, a potem rosną, tedy zasię niezgodą a roztyrkiem upadać muszą". Kochanowski wśród innych zagrożeń, o których była mowa, widzi także podziały w dziedzinie religii. Czytamy: "Wielkie tedy przeklęctwo - iż czego więcej nie rzeknę - zasłużył, który tak święty związek i to chwalebne zjednoczenie między ludźmi targa; a godzien by, aby wszytki rzeczypospolite, którekolwiek całość i bezpieczeństwo swe miłują, tego prawa przeciwko niemu użyli, które na rozsiewcę roztyrku i skaźcę rzeczypospolitej jest postanowione. Bo wiara i prawo - za łaską tych dzisiejszych nowych teologów - zda się, iż oboje ku jednemu kresu ciągną, to jest ku utwierdzeniu i bezpieczeństwu rzeczypospolitych, a kto jedno z tych gwałci, ten jednakowo Rzeczypospolitej szkodzi". Mądry pleban uzasadnia swoją wypowiedź, ale my to pominąwszy, powtórzymy tylko końcowe słowa: "Kto tedy wiarę z dawna od wszystkich przyjętą wzrusza - iż się ku pierwszej powieści swej wrócę - fundamentów rzeczypospolitej wzrusza. Co mu tym więcej za złe ma być poczytane, iż czego Bóg rzeczypospolitej ku jej naprawie użyczyć raczył, tego on swym niebacznym postępkiem ku jej skazie używa. Zdało mi się za rzecz potrzebną, mówiąc o niezgodzie naszej, na tym miejscu nieco się zabawić, a to dlatego, iż ludzie, którym to należy, nie chcą zrozumieć, z jakim niebezpieczeństwem rzeczypospolitej ten spór o wiarę złączon jest; druga, aby ci, którzy tego rozruchu są przyczyną, zobaczyli, iż ten kres rozmnożenia chwały Pańskiej, do którego się oni biorą, daleko mijają, albowiem wznoszą rozterek między ludzi, na czym pewny upadek, jakom to już z przodku okazał, idzie rzeczypospolitej; a straciwszy rzeczpospolitą, nie wiem, jaką oni chwałę Pańską w swej głowie budują". Kochanowski, pod przykrywką rozmowy ziemianina z plebanem, wyliczył ówczesne zagrożenia. Zauważono je w Polsce, która przeżywała wiek złoty. Jaskrawo zaznaczyły się w działalności rodziny Zborowskich, która stała się swoistym symbolem i jako taka weszła do literatury90. Wspomnijmy Dumę o Hetmanie Żeromskiego, gdzie Samuel Zborowski mówi do króla Stefana: "Jam jest wieczny w ojczyźnie". Złowroga to postać i złowroga sympatia, którą budził. Chcąc albo nie chcąc, urobiliśmy sobie wizję Zborowskich i nie będziemy rozróżniać ich, omawiając epizod ich pobytu na Korzkwi. W rzeczywistości Zborowscy, solidarni w dążeniach i polityce, różnili się między sobą. Dlaczego kupili Korzkiew? - Odgadujemy, że musiała dojść do głosu ambicja posiadania ziemi w okolicy Krakowa, gdzie zresztą mieli dwór na Rybitwach. Atrakcyjność Korzkwi podnosiło jej ufortyfikowanie. Zborowscy stali blisko królów i Wawelu. Nie piszemy historii tego rodu. Wystarczy wspomnieć o Piotrze Zborowskim, że robił "u dworu" karierę. "Kanclerz Szydłowiecki przeprowadził 27 marca 1520 roku nominację swego siostrzeńca Piotra Zborowskiego na urząd podczaszego koronnego i nadwornego. Ten urząd należał do wyższych urzędów dworskich, zajmowany bywał przez członków wielkich rodów. Podczaszy był zawsze obecny przy stole królewskim"91. Piotr Zborowski zmarł w roku 1557, a Korzkiew przeszła w posiadanie jego brata, Marcina. Trzeba by mu poświęcić osobną monografię zatytułowaną - "Sprzeczności!" Słynny rycerz spod Orszy był ulubieńcem królów Zygmunta Starego i Zygmunta Augusta - jednocześnie głośnym awanturnikiem i krzykaczem podczas tzw. wojny kokoszej w roku 1537 i zabójcą księcia Dymitra Sanguszki w tragedii Halszki z Ostroga (1553)92. Jednocześnie Marcin umiał utworzyć dom i rodzinę niezwykłą. Dodajmy zaraz o zamku, który w Zborowie wybudował ogromnym nakładem. O ile chodzi teraz o małżeństwo, poślubił on ok. 1521 Annę Konarską, córkę Stanisława i Zofii z Lanckorońskich, a więc siostrę biskupa krakowskiego Jana93. Żył z nią czterdzieści lat - owocem tego małżeństwa było szesnaścioro synów i córek, a w następstwie i znakomite koligacje. W historii Kościoła Marcin odgrywał osobliwą rolę. Psycholog opracowałby ją własną metodą, nam osądzić ją wolno tylko na podstawie zewnętrznych objawów. Oto Marcin usilnie protegował innowierców, m.in. zięcia swego, Mateusza Stadnickiego. W 1552 roku wraz z wojewodą brzeskim Rafałem Leszczyńskim atakował episkopat. Ostateczne załagodzenie sporów świeckich i duchownych przypieczętował z właściwym sobie szerokim gestem kasztelan krakowski Jan Tarnowski wielkim bankietem94. O Marcinie Zborowskim i jego religijnym usposobieniu pisano niejednokrotnie. Ze strony Kościoła katolickiego nazwano go "jednym z najniebezpieczniejszych panów małopolskich". Oto fakty: w 1550 roku Stanisław Orzechowski, wezwany na sąd przed prymasem, przyszedł w towarzystwie Mikołaja Czarnego Radziwiłła, Andrzeja Górki, Marcina Zborowskiego i Rafała Leszczyńskiego, wielkich i możnych innowierców95. Istotnie reformacja w Polsce czyniła szybkie postępy wśród mieszczan i możnowładztwa. Ze strony Kościoła przeciwstawiały się temu m.in. synody. W następstwie, jako popleczników herezji, w kilku diecezjach jednocześnie w roku 1551 pozwano Marcina Zborowskiego, Jakuba Ostroroga, panów Lasockich i Stanisława Stadnickiego96. Uwagę zwracamy na proces klienta Zborowskich, obu kolejnych właścicieli Korzkwi, Piotra i Marcina, mianowicie na proces Konrada Krupki Przecławskiego97. Nas interesuje Korzkiew i jej losy. Zborowscy byli tu tylko przelotnie, bo w 1572 roku Korzkiew i przyległości przeszły w inne ręce. Nikt ówcześnie nie mieszkał na górze zamkowej. Może wtedy budziły się zamysły rozbudowy, której kilkadziesiąt lat później dokonali następcy. W gospodarstwie trzeba wówczas odnotować inwestycję w postaci papierni w Grębynicach (albo w Prądniku Korzkiewskim, 1560). Odgadujemy, że dochody interesowały Zborowskich więcej aniżeli sprawy społeczne. Nie sprzeciwiali się przemianom, jeśli były dla nich korzystne. W roku 1546 król Zygmunt I zapewniał szlachtę: "nie jest naszym zamiarem wtrącać się między poddanych naszych i ich kmieci". Patrymonialna władza pana stała się więc z czasem nieograniczona98. Fatalne tego następstwa nie kazały czekać: wieś umilkła. Ograniczyliśmy się w opowiadaniu do mieszkańców i właścicieli zamku, bo w Korzkwi nie było wsi w potocznym znaczeniu. Na wyobraźnię naszą działa słowo "podzamcze" najlepiej określające sytuację. Tak zwana "służba" czy "poddani" mieszkali na tym albo innym folwarku. Marcin Zborowski zajął wrogą postawę wobec katolicyzmu, sprofanował kościół w Oleśnicy, zbudował zbór ewangelicki w Stopnicy. Domyślamy się, że w Korzkwi także stało się coś złego, wiadomość o tym odnaleźliśmy w tzw. Wizytacji Radziwiłłowskiej (1599): "Kościół walący się i pusty. Naczynia kościelne przechowuje we dworze Szymon Ługowski. Część gruntu uprawia karczmarz. Plebanię zamieszkuje rzeźnik"99. O budowie nowego kościoła powiemy w swoim czasie. Ktoś odpowie, że wielka polityka była zbyt absorbująca, więc ówcześnie nikt o Korzkwi nie myślał. Istotnie, Zborowskich zajmowała wówczas egzekucja praw, a Marcin awansował na kasztelana krakowskiego. Niemniej owe lata charakteryzuje wzmożenie myśli religijnej. Akuratnie wtedy Kochanowski pisał osadzone w atmosferze sejmu egzekucyjnego Wróżki. W 1564 roku król Zygmunt August przyjął uchwały trydenckie. "To jest największa polityczna i moralna usługa, jaką ten monarcha oddał Polsce"100. W 1565 zmarli główni protektorzy protestantyzmu: Łukasz Górka, wojewoda poznański, Achacy Czema, wojewoda malborski, Marcin Zborowski, kasztelan krakowski, Mikołaj Czarny Radziwiłł, wojewoda wileński101. Dokonywały się zmiany stopniowe, lecz stanowcze. Zapisujemy tylko to, co stoi w związku ze Zborowskimi. W Krakowie "starania o przeniesienie nabożeństwa w obręb murów miejskich podejmowane były niejednokrotnie. Istniał na przykład projekt organizowania ich w kościele św. Marcina, gdzie kapelanem był syn wojewody Piotra Zborowskiego, zaangażowanego protestanta. Przeciwstawił się temu gorliwy papista, Piotr Barzy z grupą katolików, grożąc rozlewem krwi, gdyby różnowiercy chcieli siłą zawładnąć wspomnianym kościołem. Ewangelicy nie podjęli ryzyka"102. Powiedzieliśmy mimochodem o śmierci Marcina Zborowskiego. Korzkiew odziedziczył jego syn Mikołaj. Interesujących się nim odsyłamy do Paprockiego. W historii Korzkwi dokonała się zmiana: w tym samym roku, gdy Zborowscy popierali wybór króla Henryka, Korzkiew została sprzedana Szymonowi Ługowskiemu (1572). Datę tę liczymy jako koniec okresu pełnego napięć. O Zborowskich ówcześnie było głośno, zwłaszcza po śmierci Stefana Batorego, podczas elekcji nowego króla. W lokalnej historii wydarzeniem była bitwa pod Korzkwią, gdzie pobity został oddział arcyksięcia Maksymiliana (1587), pretendenta do tronu polskiego. Znowu Zborowscy, tyle że Korzkiew ówcześnie była już w ręku Ługowskich. Interesują nas w tej opowieści owoce działalności Zborowskich, a szczególnie dziedzina religijna. Pisał o tym Kasper Cichocki, świadek następnego pokolenia, w słynnych Alloquiorum Osiecensium libri quinque (1615). Tę książkę nazwano "niewyczerpaną kopalnią wiadomości o cofaniu się reformacji wśród szlachty". To właśnie działo się w początkach XVII stulecia. Cichocki pisał o Zborowskich, że już wszyscy są katolikami103. Co więcej, syn Aleksandra i Magdaleny z Fredrów, Adam Aleksander Zborowski, wstąpił do jezuitów, od 1633 roku przebywał w Rzymie, potem był profesorem w szkołach jezuickich i przejściowo rektorem we Lwowie (1646-1650). Zmarł on w Krakowie dnia 4 sierpnia 1652 roku na posłudze zarażonych104. Oto nowa "wróżka". Ługowscy (1572-1652)Zborowscy Korzkiew odsprzedali księdzu Szymonowi Ługowskiemu (1572)105. Formalności przeciągnęły się na kilka lat. O młodości Szymona Ługowskiego wiemy niewiele. Podobno zamożniejsi krewni mu pomagali. Jego brata Feliksa widzimy na uniwersytecie w Krakowie, potem w Padwie (1557), gdzie studiował prawo. W roku 1560 był tam konsyliarzem nacji polskiej. O Szymonie się mówiło, że studiował za granicą, czego nie potwierdzają żadne wzmianki w źródłach. Autorzy, pisząc o nim, ukazują go w ciemnych barwach. Istotnie był interesowny. Dorobił się znacznego bogactwa w ciągu pracowitego życia na intratnych stanowiskach, a w okresie nabywania Korzkwi miał godność - i dochody - proboszcza bożogrobców w Miechowie. Zarazem odkrywamy źródło niesławy. Bogaci bożogrobcy strzegli zazdrośnie przywilejów, a głównie wolnej elekcji swoich przełożonych. Anomalią tamtego czasu była tzw. komenda, gdy królowie, wynagradzając usługi faworytów, oddawali im bogate klasztory z dochodami! Budziło to słuszne sprzeciwy, bo poszkodowani bronili się z uporem, odwołując się do nuncjuszów, oskarżając się wzajemnie. W takich okolicznościach ukształtowała się niesława Ługowskiego, zwłaszcza że król Stefan Batory mianował go na biskupstwo przemyskie (1581). Sprawa trafiła do Rzymu, wywołując awanturę, proces i dyskwalifikację kandydata. Ten oczywiście nie był bez winy, zaszły jednak okoliczności łagodzące. Głównym oskarżeniem obarczającym Ługowskiego miała być tzw. symonia, czyli świętokupstwo. Dołączono do tego dalsze niecnoty w komplecie przerażającym. Odczuwa się dziś ochotę zrewidowania procesu sprzed czterystu lat. Audiatur et altera pars, posłuchajmy, co mówiono po przeciwnej stronie barykady. Czytamy więc o Janie Zamoyskim i jego dążeniach, aby zorganizować Akademię w Zamościu: "Znamy nawet nazwiska ludzi, pod których wpływem kształtował się Zamoyski - polityk i urzędnik: Piotr Myszkowski, Łukasz Górnicki, Szymon Ługowski. Indywidualności to bardzo odmienne, jednak każda z nich wywarła wpływ na Zamoyskiego. Humanizm Myszkowskiego i Górnickiego, spryt życiowy i zaradność finansowa Myszkowskiego i Ługowskiego, nawet cynizm tego ostatniego są widoczne u Zamoyskiego"106. Pochlebne to nie jest, ale Zamoyski "pobłażliwy dla Szymona Ługowskiego, mistrza swej młodości, bronił go przed oskarżeniami"107. Z innego źródła wiemy, że .jeszcze w czasie pobytu swego na dworze królewskim i  w kancelarii nadwornej (1565-1572) pozostawał Zamoyski w bliskich stosunkach z ks. Szymonem Ługowskim, prepozytem braci Bożego Grobu w Miechowie i sekretarzem królewskim. Był to typowy corteggiano epoki odrodzenia, wykształcony za granicą, prowadzący życie więcej niż lekkomyślne, a umiejący równocześnie z posiadanych prebend i dochodów gromadzić pokaźny majątek, przykupywać coraz to nowe włości. Uchodził też około roku 1580 już za człowieka dużej fortuny, a to znamię bogacza pozostało mu już i  w biografiach"108. Przytaczamy w dalszym ciągu: Z Wilna 20 czerwca 1580 roku datuje kanclerz [Jan Zamoyski] list do nuncjusza papieskiego w Polsce, Caligariego, w którym występuje z nowym, gotowym projektem stworzenia w posiadłościach swoich Akademii. Założenia, z jakich wychodzi, są wcale ciekawe, a wobec niektórych dotychczasowych sądów o liberalizmie Zamoyskiego i jego obojętności dla spraw religijnych, nawet niemałej wagi. Punktem zaczepienia jest sprawa obsadzenia biskupstwa przemyskiego po Sobiejuskim. Stan tego biskupstwa kanclerz legatowi przedstawia w barwach jak najbardziej ponurych. Ze względu na przykre stosunki z wojowniczą szlachtą tamtejszą, biskupi dotąd rzadko tylko przebywali na miejscu, co najfatalniej wpływało na zarząd dóbr biskupich i stan ich gospodarczy. Szlachta zaprzątnięta tylko ustawicznym ujadaniem się z Tatarami, w znacznym stopniu zdziczała i zatraciła skłonności do nauk i  w ogóle do życia umysłowego. Wreszcie przyłączyła się do tego deprawacja wskutek herezji, które właśnie w Lubelskiem, tu na Rusi najgorzej się rozpleniły w przeróżnych potwornych sektach, co zniszczyły wszelkie świętości, obaliły Kościół i szkołę, «tak że w całej Rusi, tej najpiękniejszej i najrozleglejszej prowincji Królestwa, nie ma ani jednego miejsca, w którym by młodzieńcy mogli kształcić się w naukach lub nabierać bogobojności». Grozi tu zatem tym okolicom okrutna zaguba ze strony herezji. Na to Zamoyski widzi tylko jeden ratunek: «Stworzenie jak najlepszej szkoły, w której by młodzież szlachecka, zanim te herezje głębiej przenikną do duszy, mogła nabywać zarówno pobożności, jak i nauk, gdzie by utrzymywano uczonych i gorliwych kapłanów i kaznodziejów, gdzie prócz innych literae humaniores, wykładano by młodzieńcom znamienitszych familii nauki filozoficzne i nasze prawo publiczne Królestwa, przywileje, układy z obcymi panującymi, konfederacje i wszelkie starożytności, odnoszące się do Rzeczypospolitej, aby w ten sposób przysposabiali się do urzędu senatorskiego». Otóż nadarza się - oznajmia Zamoyski legatowi - doskonała sposobność założenia takiej szkoły, niezmiernie pożytecznej dla Kościoła i całej tej połaci państwa, sposobność związana z kwestią obsadzenia stolicy przemyskiej. Mianowicie, Szymon Ługowski, prepozyt miechowski, pragnie zostać biskupem przemyskim, a chcąc, aby Kościół na Rusi odniósł z jego nominacji jakiś pożytek, gotów jest dobra swoje Norkowskie i Mateckie, przynoszące około 1500 florenów rocznego dochodu, zapisać wieczyście na jakiś zakład naukowy w tych okolicach. Ze względu zaś na przyjaźń z Zamoyskimi, wybrał na siedzibę tej szkoły Zamość, co kanclerz z chęcią przyjmuje"109. List adresowany do nuncjusza mówi też o Ługowskim: "Wyznaje dalej Zamoyski, że wie dobrze o prepozycie miechowskim i  o jego poprzednim lekkomyślnym dworskim życiu. Doniosło się to niewątpliwie do uszu Caligariego. Ale obecna ofiara Ługowskiego dla Kościoła i Rzeczypospolitej poniesiona, maże te dawne przewiny. Zresztą Ługowski to człowiek już stary i schorowany, który z pewnością krótko pożyje, a może przecież pozostać po nim pamiątka tak trwała, której skądinąd od duchowieństwa czy od klasztorów spodziewać się nie można". Wspomniane posiadłości posłużyły powstającej Akademii w Zamościu, jednakże starania Ługowskiego nie przyniosły rezultatu. Wspomnieliśmy jednak o przyjaźni jego z Zamoyskim, aby zrównoważyć złą sławę. W rzeczywistości był on "kontrowersyjny". Gdy chodzi teraz o własną rodzinę, był prawdziwym dobrodziejem udanych i nieudanych bratanków, a Korzkiew i przyległości przeznaczył siostrzeńcom. Ostatecznie, po śmierci swego brata, rzeczywistym spadkobiercą Szymona Ługowskiego, który umarł w roku 1583, został jego siostrzeniec, Stanisław Ługowski, herbu Lubicz. Akcentujemy tę zmianę herbu110. Stanisław urodził się w roku 1545, ożenił się w roku 1583 z Zofią Gołuchowską, z którą miał pięcioro dzieci. Stanisław odziedziczył po wuju "majątek, osiem wsi z kamienicą w Krakowie na Stradomiu. Ośrodek posiadłości ziemskich stanowiła wieś Korzkiew z obronnym zameczkiem. W jej bliskim sąsiedztwie ciągnęły się Grębynice, Maszyce, Januszowice, Biały Kościół i Brzozówka. Nieco dalej, bo w powiecie proszowskim, leżały Szczytniki i Kowary. Dobra były doskonale zagospodarowane, akt darowizny wymienia młyny, folusze do wyrabiania sukna, karczmę zwaną Chochoł oraz działającą w Grębynicach papiernię. Według rodzinnej notatki cytowanej przez Bonieckiego, wypełnieniem darowizny były srebra i gotówka obliczane na 80 tysięcy dukatów". O ile ksiądz Szymon Ługowski mieszkał w klasztorze miechowskim albo w Krakowie na Stradomiu, gdzie został pochowany, o tyle jego spadkobierca reprezentował osiadłą szlachtę - jak się to mówiło - ziemian i zwykle mieszkał w Korzkwi. Jeśli kiedy pan Stanisław i jego małżonka znaleźli się w Krakowie, przebywali w swym domu na Stradomiu. Chodzili wtedy do pobliskiego kościoła Bernardynów, w tym kościele bowiem oglądamy dotąd ich marmurowe nagrobki. Patrzymy na nie z uwagą, próbując odgadnąć, ile prawdy zachowały nam, ile zniekształcenia. Nie były to jeszcze portrety w ścisłym tego słowa znaczeniu. Zmarły Stanisław, od stóp do głów okuty w zbroję, nie budzi grozy. Hełm odłożył i pozuje rzeźbiarzowi, jakby - drzemiąc po sutym obiedzie - myślał o wykopkach. Opisując tego rodzaju nagrobki, nauka stawia pytanie: Czy szlachta polska w XVI wieku była klasą próżniaczą?111 Minęła już epoka rycerska, zbroje rdzewiały w lamusach, a szlachta zajęła się folwarkami.
"Wojewodzianka" - drzeworyt z XVI wiekuWracamy do nagrobków. Oglądamy postać Zofii Ługowskiej. Ubrana jak do kościoła, z książką w ręku, śpi także. Pomniki znamionują spokój i dobrobyt. Intryguje pytanie, czy ta książka do nabożeństwa była katolicka czy może protestancka? - Pani Zofia, którą zaślubił Stanisław Ługowski, pochodziła z Gołuchowskich. Ojciec jej, Andrzej na Chwałowicach Gołuchowski, podkomorzy sandomierski - jako kalwin, "pierwszy heretyk w rodzinie" - był seniorem zborów okręgu pińczowskiego. Przez matkę, Krystynę z Dembińskich, Zofia była wnuczką Walentego Dembińskiego, jednego z przywódców obozu egzekucyjnego, łączącego w swych rękach dwie najwyższe w Rzeczypospolitej godności: kanclerza wielkiego koronnego i kasztelana krakowskiego. Wujem młodej Ługowskiej był należący do najpotężniejszych magnatów ziemi krakowskiej Stanisław Szafraniec, pan na Pieskowej Skale, wojewoda sandomierski, znany zwolennik nowinek religijnych i popularny przywódca szlachty małopolskiej112. Ale nagrobki Ługowskich ustawiono w "ulubionym" przez nich klasztorze Bernardynów. Odgadujemy, że powiązania wynikały z sąsiedztwa kamienicy Ługowskich na Stradomiu z klasztorem. Wiemy o późniejszej rozbudowie prezbiterium i klasztoru z funduszów Stanisława Lubomirskiego, wojewody sandomierskiego, i Zofii Ługowskiej, starościny lelowskiej113. Nas interesuje Zofia z pomnika, choć pewnie wyglądała inaczej. O tym świadczą daty jej życia: dnia 31 lipca 1583 roku poślubiła Stanisława Ługowskiego, który był starszy od niej o dwadzieścia lat. Urodziła mu pięcioro dzieci, na koniec umarła jako trzydziestoletnia kobieta w 1595 roku. Mimo wszystko zmonumentalizowne wyobrażenie nagrobne u Bernardynów jest jedynym portretem pani na Korzkwi. Stanisław Ługowski zmarł w roku 1612, pogrzebany został u Bernardynów w Krakowie.
Scena z życia rodzinnego - drzeworyt z XVI wieku.
|